Co nas obchodzić mogłoby w tym kraju,
Gdzie przyjaciele z dala się obchodzą –
Czy się wrogowie starzy dogadają,
Kogo pogodzą, a komu dogodzą.
Na co się jeszcze obrażać w ojczyźnie
Przeobrażonych i poobrażanych,
Gdzie, jeśli ktoś cię przez przypadek liźnie –
To, by otworzyć – nie zaleczyć – rany.
Czego na Boga pragnąć móc nad Wisłą,
Co nie jest jeszcze marzeniem spragnionych?
Fatamorgana – nazywa się „przyszłość”,
Źródła w oazach – strute lub strzeżone.
Kogo wśród swoich bliźnich nienawidzić,
Uszlachetniając podłość przez nienawiść,
Gdy się nienawiść brzydzi tym, co widzi
I w bezsilności – nudzi, a nie dławi.
Z kim porozmawiać wśród prawnuków Skargi,
Dla których słowa, nie myśl – to rozmowa?
O chórze marzą roztrzepane wargi
Internowane w gadających głowach.
Kogo potępiać i czym, jeśli stempel
Zastąpił tępe ostrze potępienia
I – bezszelestnie, żeby iść z postępem,
Trzeba udzielać hurtem rozgrzeszenia?
Komu dać miłość w cieniu Jasnej Góry,
Gdzie wszyscy tak ukochani boleśnie,
Że blizny wiary są bliznami skóry,
Próbując żywym przyswoić nieszczęście.
Co zdradzić jeszcze w państwie Targowicy,
Gdy komuniści też krzyczą o zdradzie
I próżne plany państwowej mennicy,
Żeby srebrniki były wciąż na składzie.
Jak wierzyć szczerze w narodu świątyni,
Gdy na sztandarach – aksjomaty wiary
Powyszywane są nićmi złotymi,
A dusza warczy, gdy widzi sztandary.
Kogo wynosić pod niebo Lechitów,
Gdzie tylu było dziwnie wyniesionych
I braknie brązu dla nowych pomników
Wśród tylu starych – jeszcze nie strąconych.
Jak żyć w tylekroć zdobytym Muzeum,
Gdzie nieżyjący życia się trzymają
Wbrew rozsądkowi śpiewając Te Deum,
By ich coś wreszcie obeszło w tym kraju.
Jacek Kaczmarski
3.3.1989