Widzę normalny kraj –
Brzozy, cerkiew, rzeka;
Nad rzeką olchowy gaj,
Dar Boga dla człowieka.
Wiatrem wędruje dzwon
Zrodzony w gliny grudzie
I oto ze wszystkich stron
Idą normalni ludzie.
Mówią to, co mówili,
Nikt ich za to nie gani.
Myślą to, co myśleli,
Nikt nie myśli za nich.
I widzę jedno z miast
W jego mrówczej strukturze,
W otwartym oknie blask
I drzwi otwarte w murze.
Za drzwiami pokój, stół,
Na ścianach starzy mistrzowie,
Za stołem – jakbym czuł –
Siedzi normalny człowiek.
I mówi to, co mówił,
Wcale nie boi się tego.
I myśli to, co myślał
I nie ma w tym nic złego.
I widzę drogę w kres
Za koło horyzontu,
Nie dziwiąc się, że tak jest,
Jak powinno być od początku.
Więc chwyta mnie jeden – z Nich
I w oczy drwiąco patrzy:
– Obudź się no, te – psych!
I daje mi zastrzyk.
Potem, normalna rzecz,
Do łóżka mnie przywiąże.
Chciałbym znów zasnąć, lecz
Za snem – już nie nadążę.
Jacek Kaczmarski
4.8.1987