W struchlałych ministerstwach struchlałe jak kapłony
Na próżno larum grają trwożliwe telefony.
Cierpliwe rewolwery w szufladach półotwartych
Połączą dłoń ze skronią: zapewnią zmianę warty.

Skórzane limuzyny stękają z fascynacji
Wwąchując się w niepewność dróg drwiącej demokracji.
Biurka zrzucają skórę jak młode węże – prężne,
I klamki nagle mdleją – lubieżne, choć mosiężne.

Wyszczotkowanym cudnie cylindrom włos się jeży
Że one temu winne, nie leżąc jak należy.
Mankietów, kołnierzyków ciemnieją skrzące biele:
Ułomne ciało słowa państwowy zmienia szkielet.

Wołanie gazeciarzy ulicznych szarpie szmer:
„Dodatek nadzwyczaaa…” podnosi zysk gazetom;
Czytając książki z życia dyplomatycznych sfer
Myślałem – tak wygląda upadek gabinetu

upadek gabinetu…

Gabinet nie upada i fotel straż swą pełni
Telefon obojętnie to milczy, to dokucza;
Chrześcijanin samobójstwa zapewne nie popełni,
Lecz za to egzekucji bynajmniej nie wyklucza.

Szoferzy grają w karty aktami nominacji,
W granicach stoją wojska Semitów i Azjatów,
Do Boga modły w gniewie zanoszą demokraci
By natchnął posłów łaską, bo niosą przykład światu.

Nie nosi się cylindrów, mankietów ni gorsów
I na szkielecie państwa nie staje się ciałem – słowo;
Lecz w niewidocznych żyłach gorąca płynie forsa
I szpieg jak wirus krąży skutecznie bo fachowo.

Gazety czarno-białą pogłosek mapę tworzą
I błądząc gorączkowo w tej dziwnej geografii
Plujemy na elektów – tak rządzić każdy może!
I mało kto się przyzna – ja tak bym nie potrafił!

ja tak bym nie potrafił…

Jacek Kaczmarski
25.6.1992

Informacje dodatkowe

Inspiracja

brak

Jacek o

brak

Rękopis / Maszynopis

brak

Nuty

brak

Nagranie

brak