Pytają mnie – co czułem, kiedy prawie, prawie
już bym się na niebieskiej przeciągał murawie
lub, biorąc pod uwagę wariant mniej wesoły –
zażywałbym kąpieli w kotle pełnym smoły;
więc – na początku jeszcze istniała szczelina,
przez którą stół widziałem, chleb i szklankę wina,
słyszałem, że papuga skrzeczy, że pies skomli,
choć nie miałem pojęcia – do mnie to, czy – po mnie?
To odchodzenie – leżąc i pomimo chcenia
ze strefy światła w strefę bezbarwnego cienia,
choć całkiem bezbolesne, nie było przyjemne,
bo się działo – nie ze mną, a jedynie – we mnie,
jakbym w siebie zaglądał i dostawał mdłości
od widoku przepastnej, pustej wysokości.
Pomyślałem: to pewnie ten tunel świetlisty,
Którym dojdę – gdzie dojdę – na byt wiekuisty,
niemałą czując ulgę, że to wreszcie koniec,
gdzie zapewne się dowiem – co po tamtej stronie…
Tyle że świetlistości tam nie było wcale;
już raczej brudny opar, jak w miejskim kanale,
już raczej nie budząca zaufania cisza,
fałszywa, jaką każdy oszukany słyszał,
wiedząc, że wyrok zapadł, ale w stryczka cieniu
nieświadomy do końca… że jest w zawieszeniu!
Nie mogąc tedy stwierdzić, czym w piekle, czym w niebie –
Dosłownie i w przenośni – doszedłem do siebie.
Pojąłem – w psa skomleniu i papugi wrzasku –
Że tylko tutaj szukać mi mroków i blasków,
że tutaj, z perspektywy szklanki wina, chleba
można bać się otchłani i tęsknić do nieba,
tutaj wszystko, co piękne, wszystko, co straszliwe,
bo żyje – przeżywane przez wszystko, co – żywe…
Jacek Kaczmarski
Osowa, 27.3.2003
Informacje dodatkowe
Inspiracja
brak
Jacek o
brak
Rękopis / Maszynopis
brak
Nuty
brak
Nagranie
brak