Wyszliśmy na powierzchnię i brzask nas zaskoczył;
Jeden promyczek słońca zamienił nas w głazy,
Krew sypie się jak piasek, chłód do serc się wtłoczył,
Mech porósł oczodoły i do uszu włazi.
Więc tkwimy jak posągi wymarłych gatunków,
Bawią się między nami Elfy i Krasnale
I żłobią nasze ciała szaradą rysunków
W ich naiwnym języku, co nie zna nas wcale.
Mówią Czarnoksiężnicy, że świat pękł na dwoje
I jednym dane w słońcu żyć, a innym w mroku,
Stąd niechciana kamienność i czczość naszych rojeń
Na pradawnym i cudzym oparta wyroku.
Ale myśmy już drgnęli, trą o siebie stawy,
Głos się prawie dobywa z żywych głębin skały,
Stopy nasze znów czują wilgoć młodej trawy,
Zmysły znów odbierają to, co kiedyś znały!
Jeszcze dzień a ruszymy, by krypt kruszyć wrota
I uwalniać spod ziemi Bogów Ociemniałych.
Drugie słońce pojawi się w planet obrotach
By ożywić zastygłych i ogrzać skostniałych.
Jeśli nie – zostaniemy jak pomniki mroku,
Jak nagrobne figury istot jeszcze żywych.
I nie będzie na świecie spokojnego roku.
I nie będzie na świecie naprawdę szczęśliwych.
Jacek Kaczmarski
13.5.1983