Jaja w kraju niewyjęte –
Solidarność dała ciała,
Spawacz gra w bambuko z Glempem,
Partia trzyma się na pałach.
W dzień handelek, czym podleci,
Za to w nocy ostra bania –
Pieniądz tańszy już od śmieci,
Milion poszedł bez gadania.
ZOMO tanio się sprzedaje,
Buce tępe i uczynne,
Za dwa Króle, czyli Cwaję,
Sami wiozą na melinę.
Starczy z okna się wychylić,
Krzyknąć: pokot ma pragnienie!
A już dwaj pod drzwiami byli
Z odpowiednim obciążeniem!
Koleżanki wychowane
Nie certolą się na marne,
Dają chętnie i na zmianę –
Wszystkie bardzo solidarne!
Zdjęcia w dupie przemyciłem,
Patrz: tu dym, tu gaz, tu glina.
Zginął potem ten, co tyłem,
Dostał w brzuch ten, co się zgina.
A tu całkiem kadr jak z Wajdy:
Człowiek, sztandar, dymu chmury.
Bracie, ale były rajdy!
Potem pojechałem w góry.
Luźno w knajpach i na trasach
I w „Kasprowym” znów kultura.
Choć raz w życiu wczasy – klasa,
Jak nie w Polsce, jak nie w górach!
Paszport? Paszport mam wojenny,
Własność Pana Generała.
Nawet ci nie podam ceny,
Przyjm, że się mnie WRONA bała.
Tam nie wracaj, grunt spalony,
Nie ma życia, stan krytyczny.
Słuchaj, czy na paszport WRONY
Dadzą azyl polityczny?
Jacek Kaczmarski
25.5.1982
Informacje dodatkowe
Inspiracja
brak
Jacek o
Opracował: Tomek Ciesla
Opracował: tomekzemleduch
Opracował: VanThunderbolt
Opracował: Kamil Dźwinel
Jacek – Ja w ogóle uważam „Świadectwo” za najlepszą swoją piosenkę o stanie wojennym. Bo ona jest napisana oryginalnym językiem Ja wówczas ukrywałem się w Szwecji, bo wydostawałem wówczas żonę z Polski na fikcyjnego raka jąder i udawałem, że jestem w szpitalu, a w rzeczywistości ukrywałem się u przyjaciół, a lekarz szwedzki, który załatwiał wszystkie papierowe sprawy z ambasadą polską w Sztokholmie, informował mnie o postępie prac. Tam była zresztą taka bardzo śmieszna historia, bo z ambasady przyszedł list, że pan Kaczmarski jest wybitnym polskim artystą i oni chcą się mną zaopiekować, przyjść do szpitala, zobaczyć w jakim jestem stanie, ewentualnie przetransportować do kraju. Na co ten Szwed, w sposób zupełnie nie szwedzki, odpowiedział, że pan Kaczmarski nie życzy sobie wizyt i jeżeli oni nie podstemplują wniosku o wypuszczenie żony z kraju, to on zwoła konferencję prasową na temat łamania praw człowieka i na koniec oznajmił im: „Tu nie Polska, to jest Szwecja”. No i udało mu się to.
A ja z kolei, przebywając u tych przyjaciół, spotkałem człowieka, który przyjechał z Polski, miał bodaj żonę Finkę, mieszkającą w Szwecji, i to był pierwszy człowiek, który się pojawił z Polski stanu wojennego w moim kręgu. I ta piosenka jest wiernym zapisem jego relacji. To był taki mały cwaniaczek, dla którego to była przygoda, zwłaszcza że miał w ręku paszport. A jego taki lekko knajacki język i cały słownik nowych zwrotów i wyrażeń związanych ze stanem wojennym był dla mnie materią czysto poetycką. I siła tej piosenki nie polega na tym, co ona opisuje, ale jakim językiem, bo ona od razu opisuje dosyć powszechną, jak się potem okazało, mentalność ludzką.
Dziennikarka – Byłeś zszokowany taką wizją stanu wojennego czy mieliście jednak świadomość, że trochę jest inaczej niż w serwisach RWE?
Jacek – Wówczas byłem zszokowany, bo ja byłem jednak chowany na romantykach i zawsze zdradzałem skłonności do patosu, a to był taki niesłychany kontrapunkt, kijem po głowie. Dopiero później zacząłem dostrzegać, pracując w Radiu Wolna Europa, ten wymiar tragikomiczny stanu wojennego. Bo jednak mając dostęp do wiadomości z całego świata, gdzie rzeczywiście dochodziło i dochodzi nadal do hekatomb, gdzie dziesiątki, setki tysięcy ludzi umierają z głodu czy wskutek działań wojennych, to ta groteskowość typowo polska uderzała. I nieudolność władzy, i cwaniactwo, i odruchy człowieczeństwa u ludzi, po których nie można by się tego spodziewać – czy u zomowców, czy u milicjantów, czy nawet esbeków – to wszystko tworzyło taki typowo polski melanż tragedii i farsy i wówczas uznałem, że właśnie to spojrzenie jest najbliższe prawdy.
Aczkolwiek z tą piosenką wiąże się jeszcze jedna historia. W 1984 roku w Stanach Zjednoczonych, po koncercie w Instytucie Piłsudskiego podszedł do mnie jakiś człowiek i powiedział, nie przedstawiając się, że jest z kręgu Romaszewskich i ma mi do przekazania z podziemia informację, żebym jednak nie śpiewał takich rzeczy, bo tam ludzie walczą o wolność i narażają życie. I pamiętam, że wtedy powiedziałem, bardzo zły, iż między innymi śpiewam to na Zachodzie, bo tu mi nikt nie mówi. co wolno, a czego nie wolno. Bo ten odruch cenzurowania i traktowania sztuki w sposób usługowy, instrumentalny, że sztuka ma służyć sprawie, był obecny zawsze i zawsze byłem przeciwko niemu. Pamiętam jak w czasach korowskich, w salonie Walendowskich, Konwicki czytał fragmenty „Małej apokalipsy” i Kuroń tę książkę skrytykował pryncypialnie, mówiąc, że jest defetystyczna i szkodzi sprawie. Czyli są te odruchy – odruchy, to jest nawyk! – ludzi o umyśle politycznym, żeby patrzeć na sztukę wyłącznie pod kątem użyteczności w ich myśleniu politycznym.
Opracował: Lodbrok
Rękopis / Maszynopis
brak