Czasem mówi jak człowiek,
Rękę poda, uśmiechnie się uprzejmie;
A czasem błyśnie szaleństwem spod powiek
I wtedy ma w oczach Syberię.
Nocą pali światła w oknach
I krzyczy (matki straszą nim dzieci).
– Generale Sowiński, reduta od krwi mokra,
Niech pan nas Bogu poleci!
– Nie wychodźcie z obozu,
Wybiją was jak kaczki –
Cały się kurczy i marszczy
Kiedy się musi meldować co miesiąc;
Po dwudziestu sześciu latach carscy
W obłęd powstańca nie wierzą.
Trzema ciosami zrąbał drzewo
I śmiał się – to masło, nie pień;
Rąbaliśmy z tymi co zostali w śniegach
Pnie zmarznięte na kamień.
– Generale Sowiński,
Dlaczego cię nie widzę –
Chodzi chyłkiem po Warce
I zagląda nagle ludziom w oczy
Jakby w każdym widział wroga albo zdrajcę –
Widmo bezsennych nocy.
– Ich głosy, generale, są o krok,
Ich głosy, generale, są o krok.
– Śmieje się Moskal nade mną pochylony,
Śmieje się Moskal nade mną pochylony.
– Już po walce, generale, już po walce;
Ten okop jest stracony.
Jacek Kaczmarski
1978