Przez krakowski rynek
naruszone krzynę
przemieszcza się sine
podobieństwo Stwórcy.
Zgubiło melonik,
piersióweczka w dłoni,
kurwamacie roni
i śpiwo az furcy!
Czym giermek Jazona,
czym internacjonał –
szkapa uskrzydlona
nadstawia mi grzbietu.
Dźgam tętno tętentu
ostrogą talentu,
z kopyt krzeszę piękno –
małmazję poetów!
Żyję dla poezji!
– Poezji się nie zji –
nad wiadrami frezji
gdera pani Wacia.
Miał rząd dusz, bradiaga,
a Wacia ma stragan
i za nic jej blaga
zalanego facia.
A on w śmiechach, w szlochach
zaklina, że kocha
sercem, jak u Włocha,
belcantem Italii.
Wielośpiewny śpiewny lament
zdradza temperament
splątany na amen
u talii Natalii.
Kace w łóżku ćwiczy
(łóżko Różewiczem,
a niekiedy Nietzschem
zatrącić potrafi);
Nie wyjaśnią flaszki
wyborów watażki,
a cisną go łaszki
z Czerwonej Parafii.
Wóda kończy człeka.
Poezja nie czeka,
do innych ucieka
młodości kochanka.
A on jednak śpiewa
własnych rymów niewart;
dygot, panie, krewa,
delirka poranka.
Cuchnący bies w pląsach
duszę Ildefonsa
starannie wytrząsa
z sakiewki rozprutej.
W żołądkowo-gorzką
wieczność Śmierć-macoszka
nie wiezie dorożką –
odtrutką na smutek…
Słowa, słowa, słowa,
korona cierniowa,
trza zamarynować
robaka i – pacierz!
Przetrwa Muza harda,
lombard z lirą barda,
gnój, plebania, żandarm
i SKUMBRIE W TOMACIE!
Jacek Kaczmarski
Osowa, 17.2.2003
Informacje dodatkowe
Inspiracja
brak
Jacek o
brak
Rękopis / Maszynopis
brak
Nuty
brak
Nagranie
brak