(wg filmu A. Tarkowskiego)

Na ziemi, co zawsze pod wodą lub śniegiem
Są drogi, po których nikt prawie nie chodzi.
Tam wariat się czasem przesunie po niebie
Do ludzi na łodzi
Wołając, że leci,
A oni chwytają go w sieci.

Wśród pól i rozlewisk tam białe są miasta,
Gdzie końmi handlują, jedwabiem i siarką.
Nad targiem wyrasta przejasny monastyr,
Chorały i charkot,
Ikona i koń,
Wędzidło i złota dłoń.

Na ścianach gospody łańcuchy i sierpy,
Wesołek po udach się klepie i śpiewa.
O ludzie, co żyje radością, choć cierpi;
I ktoś się zaśmiewa,
Ktoś wódką go raczy,
Nim inny ktoś wezwie siepaczy.

Z wyrwanym językiem niech skacze do woli,
Jak przygłup, co słowa nie może wykrztusić.
Bo Książę z krużganków, o wzroku sokolim,
Dziedziny strzec musi
Od ognia i zła,
By poczuł lud, że ktoś oń dba.

A Książę-mecenas za sztuką przepada,
Więc ściany pałacu malować mi każe.
Czeladnik już farby i pędzle rozkłada,
A w drzwiach stają straże
I Księcia brzmi głos:
– Za pracę twą miecz albo trzos.

Architekt, co dla mnie budował ten pałac
Już nic piękniejszego nikomu nie wzniesie.
Gdy skończył, przygoda go przykra spotkała:
Na zbirów się w lesie
Jak raz napatoczył,
A oni wykłuli mu oczy.

I zaśmiał się książę, aż sala zagrzmiała
I grzmiała, gdy odszedł, podobny do pawia.
I stałem przed ścianą, co była tak biała
Jak tego, co stawiał ją
Twarz oślepiona,
Od łez nim się stała czerwona.

Klęczałem przed bielą, nad Pismem schylony,
Gdy przyszła ta dziewka niespełna rozumu.
Czytała ruchami rąk moje ikony
I śmiała się z tłumów,
Płakała nad Bogiem
I piekieł przerażał ją ogień.

I wstały płomienie ze wszystkich stron naraz,
Ku niebu podniosły się dymu kolumny,
W drzwiach koński pysk widzę i uśmiech Tatara,
Co Księcia łbem dumnym
Za włosy potrząsa,
A krew Księciu spływa po wąsach.

Dziewczyna w krzyk straszny, więc on w śmiech wesoły
I szaty cerkiewne pod nogi jej ciska,
A ona je wdziewa, obraca się w koło
I łza już jej wyschła,
Więc tańczy w podzięce
Przy siodle, przy głowie książęcej.

Kto walczył, ten złotym pojony ukropem
Blach z kopuł cerkiewnych, z ksiąg ogniem topionych,
Zapada pomiędzy kopyta i stopy
Ze wzrokiem wlepionym
W zasnutą twarz Boga
I pyta – jak kochać ma wroga.

Znów ciała spychaliśmy do wspólnych dołów,
Znów drogi krzyżowe bez krzyża i chusty –
Po burzy, o zmroku, nad rzeką popiołów
Pogańskie odpusty;
Śmiech krwi i ciał gra.
Płomyki się łączą po dwa.

Z tej ziemi, co żywym nie skąpi pogardy
Najlepsza jest glina do formy na dzwony.
W ich dźwięku z tej ziemi ucieram dziś farby
Do mojej ikony.
Na suchej deszczułce
Jest miejsce na świat i na Stwórcę.

Przemokły, jak drzewo stojące na deszczu
Koń schyla się, woda po sierści mu spływa;
Zbutwiałe zielenie i złoto na desce,
Co płacze jak żywa –
To Stwórcy Korona.
Czekają nań
Koń i Ikona.

Jacek Kaczmarski
16.1.1984

Informacje dodatkowe

Inspiracja

brak

Jacek o

Dziennikarka – Lubisz opowiadać (nie żałując zwrotek) dzieje, lektury, obrazy. Przerobiłeś chyba wszystkie polskie mity, kompleksy, archetypy… czy nie jesteś tym dziadem lirnikiem, który dla niepoznaki ma za małą brodę?

J.K. – Broda nie ta, ale coś w tym jest. W gruncie rzeczy opowiadam – bajki. Tyle, że są to bajki poważne, gorzkie i niestety, związane z rzeczywistością.

Dziennikarka – Także pełne ironii i humoru. Generalnie jednak grawitujesz od polityki w kierunku spraw ostatecznych. O co chodzi?

J.K. – Obsesyjnie próbuję szukać jakiegoś sensu w tej szamotaninie i wiecznym błądzeniu. Sztuka jest porządkowaniem ale nie wystarcza… więc szukanie Boga. Stąd kluczowa dla mnie piosenka o Rublowie, który kreował go w dzikiej męce. Wszelka twórczość jest albo szukaniem Boga, albo wyrażaniem miłości, albo walką z lękiem przed śmiercią.

Opracował: lodbrok

„Z Wysockiego się wziąłem i kiedy zmarł to był wielki wstrząs. Próbowałem zawrzeć w tej piosence* wszystko to, co wiem o nim i o Rosji. I druga „Rublow” wg. filmu Tarkowskiego, który tez znam. I tez to jest Rosja paradoksalnie. Ale wydaje mi się, że Polak, polski twórca, który nie bierze pod uwagę w swej świadomości obecności Rosji, po porstu nie wie zdaje sobie sprawy, gdzie żyje.”

*Epitafium dla W. Wysockiego

Opracował: Paweł Konopacki

G.P. – A czy nie miałeś ochoty samemu przygotować program „Wysocki”, podobny do tego, jaki powstał w Teatrze Ateneum?

J.K. – Nie, bo taki program byłby dla mnie zbyt jednolity. I wiele osób mądrych, przychylnych, mówiło mi, że to po trzecim, czwartym utworze zaczyna nużyć, upodabniać się do siebie. Dlatego później, kiedy już byłem bardziej świadomy tego, co robię – starałem się jedynie inkrustować tymi mocnymi utworami całość występu. Podobnie, jak nigdy nie chciałem zrobić całego recitalu złożonego z piosenek Stanisława Staszewskiego, chociaż proponowano mi to jeszcze na Zachodzie, nawet nagranie płyty.
Ale wracając do „Epitafium…”, to z jeszcze jednego powodu był to utwór przełomowy w mojej twórczości. Otóż wraz z nim przyswoiłem formę pastiszu czy konstrukcji własnej, opartej na motywach cudzych. Okazała się być ona formą nośną, przydatną, zwłaszcza gdy mówi się o innych artystach, kiedy chce się przekazać czyjąś filozofię, stylistykę bądź sytuację egzystencjalną.
Z tego samego pnia wywodzi się też „Epitafium dla Brunona Jasieńskiego” i „Rublow” wg filmu Andrzeja Tarkowskiego; z tego samego pnia wywodzą się też piosenki „Aleksander Wat” i „Jan Kochanowski”. One pozostaną zawsze – przynajmniej dla mnie – „sztandarowymi” utworami, bo ich założeniem jest nie tyle opowiedzenie jakiejś historii, ile pokazanie świata cudzymi oczami, tzn. pokazanie wszystkich naszych dramatów, rozterek, śmiesznostek, tragedii przez pryzmat czyjejś osobowości lub czyichś losów: Wysockiego, Wata, Kochanowskiego. Wydaje się, że choć to są tak różne osobowości, łączy je jedno – próba interpretacji świata przez nich postrzeganego, co w moim ujęciu, daje możliwość dyskusji z ludźmi dawno nieżyjącymi, jakby byli obok nas.

Kilka stron dalej:

G.P. – A jak trafiłeś do Maisons-Laffitte?

J.K. – Do Maisons-Laffitte poszliśmy razem z Przemkiem Gintrowskim i Zbyszkiem Łapińskim jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego. Ta wizyta skończyła się koncertem domowym dla pani Zofii Hertzowej i Jerzego Giedroycia. Był także Józef Czapski i jeszcze kilka osób z kręgu „Kultury”. To było przejmujące. Czapski był niesłychanie wzruszony; przypuszczam, że za sprawą tych odniesień historyczno-plastycznych. Potem była przeurocza kolacja, w tak kulturalnej atmosferze, jakiej dziś prawie już się nie spotyka.
Do następnego spotkania doszło gdzieś rok później. Zadzwonił do mnie redaktor Giedroyć z pytaniem, czy nie byłbym zainteresowany wydaniem u niego swoich wierszy. Oczywiście, że byłem. To była dopiero nobilitacja! Przygotowałem tomik i w 1983 roku nakładem Instytutu literackiego ukazały się „Piosenki i wiersze”. Jerzy Giedroyć pozostawił mi pełną samodzielność w wyborze tekstów, zasugerował tylko, aby przedmowę napisał Jacek Bierezin, który akurat przyjechał do Paryża z Anką Kowalską, świeżo uwolnioną z internowania.
Inna sprawa, że poezją w „Kulturze” zajmował się Herling – Grudziński, a ja go tylko raz czy dwa razy widziałem przelotnie i nigdy nie miałem z nim bliższego kontaktu, czego żałuję. Ale cały czas miałem wrażenie, że jestem trochę dzieckiem szczęścia, a trochę ubogim krewnym w tym wielkim świecie mądrych ludzi.
Poznając Leszka Kołakowskiego w Londynie czy Czesława Miłosza w Kalifornii miałem wrażenie, że los mnie wyniósł troszkę za wysoko, w miejsce., na które nie zasłużyłem, w związku z tym, paradoksalnie, byłem nadmiernie powściągliwy i nie prowokowałem jakichś głębszych rozmów.
Także przez jakiś czas utrzymywałem kontakt ze środowiskiem „Zeszytów Literackich”. Zresztą „Nasza klasa” ukazała się tam po raz pierwszy, ale potem pismo to poszło w kierunku elitarnych rozważań na tematy istotne, ważne, uniwersalne, a ja pracując już w Wolnej Europie, pozostawałem w obszarze spraw doraźnych i ten kontakt urwał się.
Jeden żal mam do nich, bo wysłałem im w 1984 roku, czyli zaraz po napisaniu, „Rublowa”. Dwa lata później zmarł Tarkowski, ale ąni nie zamieścili tego tekstu, który ja – bez fałszywej skromności – uważam za jeden z moich najlepszych. Nie dość, że go nie zamieścili, to nawet mnie nie poinformowali, że nie skorzystają z mojej propozycji, co pociągnęło za sobą fakt, że nie próbowałem nigdzie indziej opublikować tego wiersza, choć bardzo mi zależało na złożeniu hołdu swojemu ukochanemu reżyserowi.

Kilka stron dalej:

G.P. – A te najważniejsze teksty, najważniejsze twoje piosenki z tego czasu, wsparte doświadczeniami emigracyjnymi? Można do nich zaliczyć „Katyń”, „Jałtę” i „Rozbite oddziały”?

J.K. – Nie uważam ich za najważniejsze. Co do „Katynia” i „Jałty” – pewien wpływ na powstanie tych utworów miały częste kontakty z ludźmi, których II wojna światowa była historią ich własnego życia, była granicą między życiem w Polsce i poza nią. „Jałtę” napisałem po lekturze książki naszego dyrektora Marka Latyńskiego „Nie paść na kolana”, którą uważam za znakomity przykład eseistyki polityczno-historycznej. Przy czym i „Katyń”, i „Jałtę” mogłem równie dobrze napisać nie wyjeżdżając z Polski.
Za najważniejsze utwory emigracyjne uważam „Rublowa”, „Karę Barabasza” i „Zmartwychwstanie Mandelsztama”. Ten ostatni utwór powstał w dosyć nietypowy sposób. Napisałem go na początku rządów Gorbaczowa i jego pierestrojki. Miałem taki błysk energii, że w ciągu jednego dnia napisałem pięć piosenek o pierestrojce. Trzy z nich były typowo publicystyczne – „List z Moskwy”, „Czastuszki o pierestrojce” i „Rehabilitacja komunistów”. Dwie pozostałe uważam za duże swoje osiągnięcie – to właśnie „Zmartwychwstanie Mandelsztama” i „Widzenie”, bo są to utwory artystycznie zamknięte i uniwersalne.

Kilka stron dalej:

J.K. – Myślę, że poszukiwanie Boga powinno być prywatną sprawą każdego człowieka. Ja o tych poszukiwaniach dosyć szczerze piszę w swoich utworach. W sposób najbardziej przemyślany i dogłębny ująłem tę kwestię w „Rublowie”. Jednoznacznie stwierdzam w nim, że w czasach chaosu i upadku wartości jedynym wyjściem jest indywidualna droga do znalezienia spokoju w sobie i zobaczenia pewnego porządku we wszechświecie. Ale to nie jest moja myśl, tylko Tarkowskiego.

„Pozostańmy jeszcze w kręgu moich inspiracji rosyjskich. Oprócz Wysockiego ogromny wpływ wywarł na mnie filmowiec, reżyser rosyjski – Andriej Tarkowski. I zaśpiewam teraz piosenkę według jego filmu „Andriej Rublow” – „Rublow”.”

Opracował: Kamil Dźwinel

Rękopis / Maszynopis

brak

Nuty

Nagranie