(za J. K. Kelusem)
Gdy powróciła znów na scenę, z początku nie chciał nikt w to wierzyć,
Widownia była przecież pusta, nie licząc stróży i żołnierzy,
Ale rozniosło się po mieście, że znowu jest, że zagra ponoć,
Więc się zaczęli schodzić gapie, choć bilet mógł kosztować słono.
Przyszliśmy my – jej wielbiciele, już przerzedzeni, postarzali
I po raz pierwszy znów po latach niektórzy z nas się spotykali;
A ona była trochę inna, choć przecież kostium był ten sam
I takim wzrokiem – jak my jej – zaczęła się przyglądać nam.
Dopiero kiedy się ruszyli ci z biletami darmowymi,
Żeby znów ściągnąć ją ze sceny i żeby poszła razem z nimi –
Poderwaliśmy się w obronie, choć nie mówiła ani słowa
I zażądaliśmy spektaklu, i grać zaczęła go od nowa.
Nie było w nim już tej radości i zaszły w nim widoczne zmiany –
Pojęliśmy, że nowy dramat dopiero będzie napisany,
Ale i tak się stało jasne, jak jej nam bardzo było brak,
Gdy ją zagłuszać jęli wrzaskiem ci, którym było to nie w smak.
Niespodziewanie nam pomogli jej nowi wielbiciele młodzi
Wielbiący ją, jak starą gwiazdę, co zamiast spadać – nagle wschodzi.
I na ramionach ją ponieśli z tą siłą, której nam nie stało,
A ona miała twarz poważną, w której coś jakby odmłodniało.
Wróciły pieśni – lecz bez złudzeń i tylko trochę chyba żal nam,
Że panna S., choć znowu z nami, już nie jest tak sentymentalna.
A może lepiej to i dla niej i dla tych, których z sobą ma –
Sentymentalnie stwierdza z dala pokorny sługa jej – J.K.
Jacek Kaczmarski
26.8.1988