O, biedni moi, głodni, ciemni współplemieńcy
Opiekający resztki w rodzinnych ogniskach!
Wam z oczu wiatr równinny dymem łzy wyciska
I do snu śpiewa innym, wam jak upiór jęczy!

Na szczęście macie mowę, która to tłumaczy
Jak szabli świst, krzyk orła, piosenka skazańca;
Co ponoć umarłego poderwie do tańca,
A i powód do dumy wykroi z rozpaczy.

Ach, gdybyście umieli, jak dawni Inkowie,
Przykroić przyzwoicie kamień do kamienia,
Sznureczki tak zawiązać, żeby pokolenia
Wiedziały bez wahania, co im węzeł powie!

Albo mieć choćby siłę, bezczelność i chciwość
Katolickiej konkwisty, rabusiów brodatych
By przetapiać na sztaby rzadkie numizmaty
Pławiąc się w barbarzyństwie pienistym jak piwo!

A wy macie gadane, co kota ogonem
Odwróci, kiedy trzeba i kiedy nie trzeba,
Kłamiąc sobie, że słowo prowadzi do nieba,
Choć drogowskaz „do piekła” – waszą chwali stronę.

Ciągle przecież istniejesz, schorowany szczepie,
Choć, co pęd wielki puścisz – już dla ciebie obcy;
Jest bo jakaś parada w spruchniałej niemocy –
Trzymajmy się korzeni! W gnojnej glebie lepiej!

Zapytasz – skąd w tej pieśni archaiczne tony,
Ten trzynastozgłoskowiec, jak ze szkolnej męki?
Cóż, współczesna poezja, to jedynie dźwięki,
Poruszają żołądek, a nie ból świadomy…

Jacek Kaczmarski
Osowa, 12.9.2003

Informacje dodatkowe

Inspiracja

brak

Jacek o

brak

Rękopis / Maszynopis

brak

Nuty

brak

Nagranie

brak