Siedzieliśmy w poczekalni, bo na zewnątrz deszcz i ziąb
(Do pociągu sporo czasu jeszcze było);
Można zatem wypić kawę albo rzucić coś na ząb,
Bo nikt nie wie, kiedy człek znów napcha ryło.
Wtem słyszymy kół stukoty i lokomotywy świst,
Więc rzucamy się do wyjścia na perony,
Ale w miejscu nas zatrzymał megafonów zgrzyt i pisk:
– To nie wasz pociąg – ogłosiły megafony.

Uwierzyliśmy megafonom –
Uprzejmie wszak ostrzegły nas;
Po co stać w deszczu na peronie,
Skoro przed nami jeszcze czas?

Żarcie szybko się skończyło, nuda zagroziła nam,
Zaczęliśmy drzemać, marzyć i flirtować;
Ktoś przygrywał na gitarze, zanucili tu i tam,
Zaciążyły nam do tyłu nasze głowy.
Wtem słyszymy kół stukoty i lokomotywy świst,
Więc ospale podnosimy się z foteli.
Ale w miejscu nas zatrzymał megafonów zgrzyt i pisk:
– To nie wasz pociąg – przez megafon powiedzieli.

Uwierzyliśmy megafonom –
Pomarzyć w cieple – dobra rzecz.
Po co stać w deszczu na peronie
Zamiast w fotelu miękkim lec?

Po marzeniach przyszła kolej na dziewczyny oraz łyk,
Co pozwolił nam zapomnieć o czekaniu,
Gdy tymczasem za oknami n-ty już się puszył świt
I poczuliśmy się trochę oszukani.
Więc gdy znowu kół stukoty usłyszeliśmy i świst –
W garść się wzięliśmy i dalej! – na perony!
Lecz zatrzymał nas na progu już znajomy zgrzyt i pisk:
– To nie wasz pociąg! – Ogłosiły megafony.

Uwierzyliśmy megafonom –
W końcu nie było nam tak źle.
Po co stać w deszczu na peronie,
Gdzie z wszystkich stron wichura dmie?

Uderzyło nas jak gromem, spojrzeliśmy wreszcie w krąg,
A już wiele, wiele świtów przeminęło!
I patrzymy w starcze oczy, powstrzymując drżenie rąk –
Zadziwieni, gdzie się życie nam podziało;
Wybiegamy na perony, lecz na torach leży rdza,
Semafory, hen! pod lasem – opuszczone!
Żaden pociąg nie zabierze już z tej poczekalni nas,
Milczą teraz niepotrzebne megafony…

I gorzko się zapatrzyliśmy
W zabrane nam dalekie strony
I w duszach swych przeklinaliśmy
Tę łatwą wiarę w megafony.

Jacek Kaczmarski
1975

Informacje dodatkowe

Inspiracja

brak

Jacek o

W wieku 11 lat byłem świadkiem starć studentów z golędziniakami w rejonie Politechniki Warszawskiej. Studenci skandowali „Gestapo! Gestapo!” Milicjanci bili. Studenci rzucali kamieniami, przewrócili autobus, żeby stworzyć barykadę. Czy byłem świadkiem aktów nienawiści? Studentami kierowało poczucie krzywdy, a więc tak zwany słuszny gniew. Jeden z golędziniaków był synem dozorcy naszego domu. Ojciec mówił później, że milicjanci bardzo się bali. Studenci bali się chyba jeszcze bardziej. Człowiek może nienawidzić tych, których wini za swój lęk. Ale ja odczuwałem tylko szczeniacką ciekawość. Kilka lat później, podczas wakacji, przeżywałem swoją pierwszą wielką miłość opartą o erotyczne eksploracje. Zamiast opalać się nad morzem, całymi dniami pomagałem swojej ukochanej obierać ziemniaki w kuchni domu wczasowego, żeby wcześniej miała dla mnie czas wieczorem. Turnus był dwutygodniowy i po tym czasie przyjechał ojciec, żeby mnie zabrać do domu. Byłem wściekły i rozżalony, racjonalne argumenty do mnie nie docierały. Wyładowałem się, obrzucając ojca stekiem najgorszych słów, jakie znałem. W tym momencie bowiem stał się w moich oczach sprawcą kresu moich rozkoszy i za to go nienawidziłem. To nie był „słuszny gniew”, to była nienawiść. Tym, co różni jedno od drugiego, byłaby więc irracjonalność nienawiści. Nienawidzę, bo czuję, że nie mam racji… Być może refleksja nad tym incydentem sprawiła, że pisząc swoją wersję „Nie lubię” Włodzimierza Wysockiego, umieściłem w niej wersy:

Ja nienawidzę siebie, kiedy tchórzę,
Gdy wytłumaczeń dla łajdactw szukam swych,
Kiedy uśmiecham się do tych, którym służę,
Choć z całej duszy nienawidzę ich!

Ilustrują one prosty psychologiczny mechanizm przeniesienia nienawiści do siebie za niedoskonałość i upokorzenie na zewnętrznych sprawców lub tylko świadków tegoż. Ale ci, „którzy służyli” w latach 70., nie byli godni nienawiści. Reprezentowali system, anonimowy mechanizm ubezwłasnowolnienia. Kierowca ze „Starych ludzi w autobusie”, z którymi rozmawiać się zabrania, megafony z „Poczekalni”. Nie można powiedzieć, żeśmy nienawidzili Gierka – przestaliśmy mu wierzyć, gardziliśmy nim za kłamstwa i pozy, ale to nienawiść doprowadziła do powstania „Solidarności”. „Solidarność” roku 80. akceptowała nas, czyli siebie samą, takimi, jacy byliśmy. Zdeformowani przez system, chromi. „Kto w twierdzy wyrósł – po co mu ogrody?”, „wolnych poznać po tym, że kulawi…”. Wtedy jeszcze instynktownie być może rozumiano, że trudno nienawidzić ludzi za kalectwo, że to niegodne. Śpiewaliśmy więc „Modlitwę o wschodzie słońca” Tennen-bauma i Gintrowskiego, jako wyraz wiary w możliwość zapanowania nad własną małością

Dziennikarka – Jaką odczuwałeś różnicę zarówno w swoich wystąpieniach, jak i w możliwościach twórczych przez Sierpniem i po Sierpniu? Teraz jeszcze nie mówimy o tym co stało się po Grudniu.

Jacek – Do sierpnia 80-tego roku funkcjonowałem, powiedziałbym, dosyć intuicyjnie. To znaczy nie miałem tak bardzo wstrząsających i dramatycznych przeżyć związanych z życiem w takim, a nie innym systemie politycznym, żebym mógł pisać to wszystko, co pisałem, na podstawie własnych doświadczeń. Ogromna większość wszystkich informacji, wszystkich nastrojów, które są zawarte w moich piosenkach, była wzięta z intuicji, z lektur, z rozmów z ludźmi, z tego co ktoś już przeżył, co ktoś opowiedział. W związku z tym do 80-tego roku, było mi pisać szalenie łatwo i, chcąc nie chcąc, intuicyjnie przyjąłem najprostszą w Polsce postawę artysty, mianowicie postawę Kasandry. Strasznie łatwo jest być złym prorokiem na Wschodzie, ale jednocześnie, miałem poczucie wielkiej swobody, ponieważ, przyjmując tę postawę, mogłem traktować całą kulturę europejską od zarania jej istnienia jako materiał. Pisałem pieśni według Nowego Testamentu, Starego Testamentu, mitów greckich, malarstwa europejskiego nowożytnego, wszystko było dla mnie materiałem do wykorzystania . Starałem się walczyć o to, żeby podkreślić, że największą wartością, największym sensem istnienia jest jednostka, indywidualność, jej świadomość, niezależność myślenia i największą zbrodnią jest właśnie unicestwianie jednostki, ale problem ten umieszczałem w kontekście historyczno-kulturowym. Polityczne piosenki, które wtedy pisałem, miały charakter kabaretowy. To były metafory trochę w stylu Wysockiego; pomysły takie jak: autobus, który jest Polską; czy poczekalnia dworcowa, która jest Polską; czy przedszkole które jest Polską. Pomysły dosyć mechaniczne.

Opracował: Lodbrok

Rękopis / Maszynopis

brak

Nuty

Nagranie