Pijany poeta ma za złe że klaszczą
Że patrzą na niego ciekawie
Że każdy mu nietakt łaskawie wybaczą
Poeta wszak wariat jest prawie

Nie chodzi po ziemi współżyje z duchami
Ich mowę na wylot zna przecież
I cóż że ogląda się wciąż za trunkami
Alkohol nie szkodzi poecie

Kochają go bardzo drwiąc z rąk jego drżenia
Ta drwina współczucia ma nazwę
Ugoszczą przytulą ukoją cierpienia
A on mimo wszystko ma za złe

Do łez się zamartwią że znowu nic nie jadł
Że pali za dużo i nie śpi
Że w oczach mu tańczy szaleńcza zawieja
A oni pragnęliby pieśni

Zakocha się szczerze trzy razy na tydzień
I wtedy zstępuje na ziemię
Czasami w połowie wieczoru gdzieś wyjdzie
Czasami wpół słowa zadrzemie

A oni się wtedy po cichu rozzłoszczą
Że nie dba gdy w krąg niego siedzą
Lecz czegoś mu jednak naprawdę zazdroszczą
Lecz czego zazdroszczą nie wiedzą

Jacek Kaczmarski
1986

Informacje dodatkowe

Inspiracja

brak

Jacek o

“Piosenka z roku ’87. “Pijany poeta””

Opracował: tomekzemleduch

G.P. – “Artysta – pijane dziecko we mgle”, jak by powiedział Tadeusz Boy Żeleński. Ty też taki jesteś?

J.K. – To jest pewien schemat, zresztą żartobliwie podtrzymywany przeze mnie w piosence “Pijany poeta”, ale schemat oparty w dużej mierze na prawdzie. Bierze się stąd, że to, co tzw. zwykły, szary człowiek uważa za sprawy elementarne, w życiu szalenie istotne, a więc zabezpieczenie materialne, uczestnictwo w codzienności, orientowanie się co, kto, gdzie i dlaczego, utrzymywanie kontaktów z rodziną itd., wszystko to dla mnie jest na drugim planie: a nawet jeśli jest na pierwszym, to natychmiast schodzi na plan drugi, jeżeli pojawi się coś, co można nazwać natchnieniem, koncepcją artystyczną czy potrzebą wyrażenia. I wtedy znikam, nie ma mnie.
Była taka zabawna historia: moja teściowa często przyjeżdżała do nas do Monachium, zwłaszcza kiedy urodziła się nasza córeczka. Bardzo serdecznie ją gościliśmy, a ona odwdzięczała się opieką nad dzieckiem. Aż któregoś razu pyta moją żonę: “Może ja tu już za długo siedzę, bo Jacek chodzi taki nieobecny, trzaska drzwiami, zamyka się w swoim pokoju, nie ogląda z nami telewizji?”
Na co Ewa odpowiedziała: “Niech mamusia się nie martwi. Jacek rodzi”. I to jest prawda. Proces twórczy ma takie fazy, które wiążą się z nieobecnością w życiu codziennym. A do tego jeszcze mam dużą chwiejność nastrojów. Potrafię bez powodu być w cudownym humorze i bez powodu popadać w zły nastrój. I nie bardzo to umiem ukrywać, zresztą nawet się nie staram. Bo tak jak Arabowię uważają, że zdrowo jest wypuszczać gazy i bekać, tak samo ja uważam, że niezdrowo jest kryć w sobie nastroje. Od tego dostaje się wrzodów.

G.P. – Czyli w jakimś sensie artysta jest pijanym dzieckiem we mgle?

J.K. – Tak. Ale nie oznacza to kompletnego oderwania od rzeczywistości.

Dziennikarka – “Pijany poeta” jest więc autobiograficzny?

Jacek – To chyba jedna z najbardziej prostych, ironicznych, a jednocześnie autobiograficznych piosenek, bo tam są opisane moje typowe zachowania w czasach, kiedy po koncercie normalnym, gdziekolwiek na świecie, następował drugi koncert, już przy alkoholu. I tam jest opisana sytuacja, w której znajduje się człowiek publiczny czy idol, któremu się wydaje, że wszystko mu wolno, i co więcej, publiczność też tak uważa. Niby się obrażają, ale w gruncie rzeczy zazdroszczą, a skoro chcą z nim być, to muszą tolerować jego różne nieszablonowe zachowania. To jest taka autoironiczna spowiedź, bo pamiętam, że był taki czas w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, gdy rzeczywiście wykorzystywałem ten swój status w sposób dosyć bezwzględny. Była taka trasa po USA w 1987 roku, którą odbywaliśmy z przyjacielem z RWE, Staszkiem Załuskim. Zagraliśmy 45 koncertów w dwa miesiące, codziennie po koncercie balanga, nad ranem przejazd w następne miejsce. On po powrocie z trasy dostał zawału serca, a Jan Pietrzak, który był w Stanach parę miesięcy później i wracając zajrzał do Monachium, powiedział: “Jechałem śladem zgliszcz po twojej trasie”. Wówczas po raz pierwszy ktoś spojrzał na to z dystansu i ukazał się artykuł w chicagowskiej prasie polonijnej: “Czy to prawda, że artyście wszystko wolno”. Było tam zdjęcie rozpartego w fotelu artysty z taką dużą 300-gramową piersiówką w ręku, gdzie ja po prostu… utożsamiałem się z archetypem poety przeklętego. Ta piosenka wzięła się z zawstydzenia, jest wyrazem autorefleksji. Kiedyś taka taśma z domowego koncertu dotarła z Zachodu do Polski i wydano ją w podziemiu jako kasetę “Kaczmarski inaczej”. Było nawet koło tego trochę szumu, bo okazało się, że ten bankiet, który się odbywał i został nagrany, to były imieniny czy urodziny Sewka Blumsztajna. On był wtedy szefem Solidarności w Paryżu i był oburzony, że my tutaj wykonujemy taką ważną robotę polityczną, a do Polski idą nagrane nasze pijackie ryki, podczas gdy z kraju reakcje były entuzjastyczne, wreszcie widzimy, że tam są jacyś żywi ludzie, a nie chodzące pomniki.

Dziennikarka – Wykonujesz te piosenki na koncertach?

Jacek – Teraz już tak. Dlatego, że one się wpasowały w mój model myślenia o poezji, który można nazwać modelem neorenesansowym: że człowiek jest strukturą tak skomplikowaną, wieloznaczną, wielobarwną, że jest miejsce i na fraszkę pornograficzną, i na fraszkę alkoholową, i na tren, i na epitafium w jednym programie.

Opracował: Lodbrok

Rękopis / Maszynopis

brak

Nuty

brak

Nagranie