W bezokiennych korytarzach
Śniedź na nieruchomych klamkach;
W ciszy, co jak krzyk przeraża,
Śpi Matka-Łubianka.
Utraciła wszystkie dzieci –
Więźniów, katów, dygnitarzy,
Tylko gdzieś w kotłowni świeci
Ogień w prostej twarzy.
Pochylony nad płomieniem,
Kaszląc, bo się komin zatkał,
Lejtnant Wania ze skupieniem
Pali tajne akta.
Z dymem idą protokoły,
Win dowody i wyroki,
Nazwy Magadanów, Kołym –
Cały kraj szeroki.
W niebyt nieba przesłuchania
Ulatują w jasnym żarze
I uważać musi Wania,
Żeby się nie sparzyć.
Iskier beztroska feeria
Dziarsko losy ludzkie pali;
Ach, gdybyż to widział Beria!
Gdybyż widział Stalin!
Tyle pracy w dym i popiół,
Tyle krwi i atramentu!
Dobrze, Wania, żeś se popił,
Żeby nie czuć wstrętu.
Dłonie w sadzy drą z mozołem
Skoroszyty i bruliony.
Dobrze, Wania, że łyknąłeś,
Bobyś był wzruszony.
Jak kazali, to kazali,
Ogień w oczach Wani błyska –
Kiedy się historię spali,
Karta będzie czysta.
Czy to żal za gardło chwyta
Oddanego swemu dziełu?
Czy z Urzędu zrobią szpital,
Czy może muzeum?
Będą tu przyjmować gości
Lub pacjentów w czystych łóżkach
I zapomni o przeszłości
Łubianka-Matuszka.
W ciemnym niebie gwiazdy świecą,
Mrok Matuszki duszę wymiótł.
Wani łzy po twarzy lecą –
Ale to – od dymu.
Jacek Kaczmarski
15.9.1987