Newą płynie lód skruszony…

Wąwozem łaski czaszki z lodu
Tłukąc uparcie w twierdz bastiony
Pękają z tępym trzaskiem, suną
Przed siebie ale nie do przodu
Przez nocnych mostów tunel głuchy
Zbrojny w ostrogi i łańcuchy.

Parują od kwaśnego chłodu
Wyloty ścieków i lokali
I zaludniają bulwar duchy
Tych co tej nocy płaszcz przegrali
Papierośnicę los i szalik
Wygrawszy śmiech, kieliszek suchy
Wstydliwy kształt męskiego głodu.

Idę wzdłuż Newy wolnym krokiem
W godzinę gwałtu i grabieży
Smakując myśli bliskie mordu
W które nie sposób mi uwierzyć
I idąc śledzę okiem szpicla
Człekopodobne bryły lodu
I ich oddechów sine pary
(To dymią dusz ich paleniska
Zbrodnia dla której nie ma kary).

Przed chwilą jeszcze Król pijany
Likierem, wódką, papierosem
Na stole kleił się do Damy
I czułem oddech jej we włosach
Kark mi skrobała paznokciami
Ponad ramieniem dając znaki
I wszystkie moje słabe karty
Były publiczną tajemnicą
Zdradę ktoś zdradził grubym żartem
Ślepym nazwawszy mnie pijakiem
A moją Damę ladacznicą
Rzuciłem talię w twarz oszustom
Karty przeze mnie znakowane
Ktoś krzyknął Kundel! Krew mam w ustach
Nie czekam aż we trzech mnie chwycą
Chcę najbliższego tłuc o ścianę
Tchórzę. Więc śmieją się bezkarnie
Krążą figury i lampiony
Latarnie, księżyc i ulica
Zza rogu długi cień żandarma.

A Newą płynie lód skruszony…

Suną pałace gwiezdnym morzem
I nie na ludzką kute miarę
Schody pilastry i balkony
Nieporuszoną władzą grożą
Jeszcze nie skrzepłe a już stare
Z bagien nawzajem się podnoszą
Ćmy – w nocy wieczność – głoszą wiarę
I wszystkie patrzą w jedną stronę
Gdzie świtu trwa przydługi namysł
Wciąż wszystkie mosty podniesione
I zatrzaśnięte wszystkie bramy
Idą pijani marynarze
Wyżsi o swoje kamienne głowy
Lecz rzeźby patrzą na nich z góry
Na wielki plac przed Ermitażem
Gdzie o symetrycznym środku nocy
Cerkiewne jeszcze słychać chóry
I spontaniczne mas oklaski
Bo kraju tego wielcy władcy
Z portretów zdjętych w kwiecie wieku
Na starcze twarze kładą maski.

A chronią ich potężne mury
Policja wojsko i doradcy
I lód co płynąc ciemną rzeką
Pałaców ich odbija blaski.
Nie człowiek duszą tego miasta
Lecz miasto duszą swoich ludzi
Gdzie nędzą może stać się łaska
A łaska nędzą stać się musi.

Pić! Świt nadchodzi, mróz ze świtem
Nim dzień nastanie wszystko skrzepnie
Grać! Przemoc pojąć i uległość
Do końca walczyć wewnątrz siebie
Jak lód nawarstwia się ze zgrzytem
I krzepnąc pęka z pasją wściekłą
O piekle myśląc i o niebie
O niebie myśląc i o piekle.

Zastygła Newa. Zwały rosną
A śpią pałace i rudery
Lód grozi brzegom, schodom, mostom
Rozpycha gmachy i kanały
Odrywa śpiącym statkom stery
Pęcznieje w ciszy niedźwiedź biały
Jak zawsze. Jak co roku wiosną
Coś niszczy depcze, coś pożera
Zostawia brzeg opustoszały
Który bezmyślne mchy porosną.

To wieczne dzisiaj, wieczne teraz!
Nieodwołalność myśli, ruchu!
Muliste głębie pod skorupą
Jak grzechy wzroku, smaku, słuchu!
Aż do pozazdroszczenia trupom!
Bo może wieczne też zabiera
W tym wydrążonych ciał zaciszu.

Podczas gdy mnie padaczka gna
I szarpię swe żarłoczne warstwy
Gdzie każdy atom rację ma
I innej się wymyka racji
Bo cały w sobie mieści świat
Ciągłej nadziei i rozpaczy.

Jacek Kaczmarski
1979

Informacje dodatkowe

Inspiracja

brak

Jacek o

brak

Rękopis / Maszynopis

brak

Nuty

brak

Nagranie

brak