(wg H. Sienkiewicza)
– Krwi, krwi, krwi! – krzyczał pan Zagłoba
Na widok trupa pana Podbipięty.
– Krwi! – zawrzasnęła zbaraska załoga
A Litwin chwiał się, do belek przybity
Święty Sebastian strzałami przeszyty.
Słodki, niewinny, cichy, obojętny.
Rycerz bez skazy, co jak smok gruchotał
Czerń (co jest czerń? Dzisiaj nie ma czerni);
Na jasnej twarzy ślad grotu i cnota,
Której się Longin radośnie wyzbyłby
Po tym, jak jednym ciosem zerwał trzy łby
Ludzi, o których wierzył – że niewierni…
Lecz przecież krew ta jest tak miła Bogu,
Że zaraz kreskę w niebieskim rejestrze
Zarabiał szlachcic siekąc tępych wrogów,
Co tylko po to wchodzili w granice
Słabej, lecz wiecznej Rzeczypospolitej,
Aby się mogła na ich trupach wesprzeć.
Kiedy Zagłoba pił miód (nie dla chamów),
Picie to było inne niż Bohuna:
Horyłka, beczka dziegciu, wymiar stanu
Nieszczęśliwego, dzielnego Kozaka,
Co śmiał kniaziównę kochać – zawadiaka –
Cham, co boskiego się nie zląkł pioruna.
I na paliki zaostrzone świeżo
Gładko nizali się stron cierpiętnicy.
Król płakał, modlił się, głęboko wierząc,
Że hekatomba historię oczyści,
Jak wiatr las czyści ze sczerniałych liści,
By pole bitwy gniło dla winnicy.
– Krwi, krwi, krwi! – krzyczał pan Zagłoba
I krew się lała sprawiedliwie, szczodrze;
Lecz pan Longinus, rycerstwa ozdoba,
Nie mógł pozornych tryumfów być już świadkiem,
Grymasem śmierci dając znać ukradkiem,
Że wie zbyt wiele, by było mu dobrze.
Jacek Kaczmarski
26.10.1989