Pięciu na jedną salę kładli na Banacha
(miejsca ciągle za mało, a rak coś się pleni),
więc pięciu nas leżało, a każdy miał stracha,
że to kres jego drogi na tej ciężkiej ziemi.

Ten spod okna z godnością znosił swoje lęki:
szlafrok, kapcie, tranzystor, oficerska mina.
Dyrygował, jak mamy korzystać z łazienki…
a ja – nic nie mówiłem. Czytałem kryminał.

Drugi, z guzem na wardze, lubił telewizję,
więc każdą wolną chwilę na kobiecym siedział;
mówił – wie pan, w cywilu to ja jestem fryzjer,
ale teleturnieje mnie biorą, ta wiedza!

Godny zgodził się, owszem, że bez wiedzy nijak,
on jednak osobiście zwykł chadzać do kina;
po czym włączył tranzystor na Radio Maryja,
a ja – nic nie mówiłem. Czytałem kryminał.

Trzeci wciąż się naświetlał, miał głowę w bandażach,
skórę twarzy jak sandał i dziurę po uchu.
Znikał „płucka przewietrzyć i raczka podsmażać”
Nikotynka – powiadał – podtrzymuje na duchu.

Ten od teleturniejów odmawiał jej zalet.
– Panie! Pański nowotwór, to ta nikotyna!
Obrażał się Palacz – Przecież uchem nie palę!
A ja – nic nie mówiłem. Czytałem kryminał.

Czwarty też małomówny. Wwieźli go o zmierzchu
i wcisnęli na siłę w kąt pod Krucyfiksem.
– Tak na oko – oświadczył – jestem zdrów! Po wierzchu!
Ale rak mnie wyżera, jak żyd krem w Bar Micwę!

Tu Godny się ożywił słysząc temat „Żydzi”.
– Zlatują się, jak muchy, a my – jak padlina!
Nie dość, że takie żyje, to jeszcze z nas szydzi!
A ja? – nic nie mówiłem. Czytałem kryminał.

– Polacy Adzikowi* winni są pomniki
za to, że tyle tego robactwa wypalił!
– Ale żydki się w Krzyżu kryją, jak korniki!
Papieżowi jarmułkę założyć kazali!

– Odwiedzał synagogę – tłumaczył Telewidz,
ale go zakrzyczała rakowa rodzina.
– Niech pan tutaj nie broni żydowskiej bolszewii!
A ja – nic nie mówiłem. Czytałem kryminał.

– Pan zgasi już to światło! Przecież spać chcą chorzy! –
Sklął mnie potem wsłuchany w radiowe nieszpory
Ów, co godnie ból znosił, ale się położył,
Bo po takiej dyskusji poczuł, że jest chory.

Z twardą kulą w przełyku łaziłem po ciemku
zimną wodą spod kranu chłodzić suche usta,
a Bezuchy po łóżku ciskał się i stękał
– Kładą tu byle kogo i nie można usnąć!

Rano mnie wypisali zaraz po badaniach.
Teraz już tylko dni do wyroku odliczać…
Pod oknem siedział Godny. Wkładałem ubranie.
Nagle, ni stąd, ni zowąd mówię – Zdrowia życzę…

Wyrwał się z odrętwienia, jakbym był majakiem.
– No proszę! Jednak umie pan mówić, jak widzę!
A myśmy już myśleli: z książką, to snob jakiś…
– Nie, proszę pana – mówię – nie snob. Jestem Żydem.

Oj, odjęło mu mowę. Bo o co tu pytać?
Wyraźnie było widać kiedy się przeraził,
że pacjent – żyd już wie, kto jest antysemitą
i zgładzi go przez Spisek Żydowskich Lekarzy!

Odszedłem, bezskutecznie próbując przełykać
i w ustach mi gęstniała tysiącletnia ślina.
– Spluń za siebie – mówiło mi coś – spluń i zmykaj!
A ja obracałem w pamięci kryminał.

* Adzik – w pewnych kręgach czułe zdrobnienie od Adolfa (Hitlera).

Jacek Kaczmarski
Osowa, 5.6.2003

Informacje dodatkowe

Inspiracja

brak

Jacek o

brak

Rękopis / Maszynopis

brak

Nuty

brak

Nagranie

brak