Odkąd Ci otworzyłem klatkę
wspinasz się – jak najwyżej można
by stamtąd zerkać w dół ukradkiem –
i obojętna, i ostrożna,

wyniosła, swoja własna Pani,
żywe popiersie, szary granit…

Tam, ponad nami, pióra stroszysz,
wysyłasz tajemnicze trele,
niby donośny krzyk rozkoszy
więźnia, który opuścił celę

i władać gotów całym światem,
choć nie wie, czy ma na to patent.

Na razie – jestem wolna! – kwilisz,
ale nas, w dole, to nie wzrusza;
jak żyliśmy – będziemy żyli
w zapaskudzonych kapeluszach…

Dlatego chowasz łeb pod skrzydło,
jakby Ci wolne życie zbrzydło!

W końcu na ziemię szumnie spadasz,
gdzie ze złowróżbnym piór szelestem
kroczysz niezdarnie, patrząc jadła,
jak tłusty kurak, którym jesteś,

nielepszy od kłótliwej wrony,
choć egzotycznie upierzony.

Drzesz się ze strachu – Ty, pokraka,
Wolność łakomstwem uziemiona,
więc wszyscy chodzą na czworakach,
przed Tobą karki gną w ukłonach

i podsypują świeżej spyży
by nie urazić… nie poniżyć…

Nażartej wskażą uniżenie
którędy droga wzwyż bezbłędna,
byś się wdrapała pod sklepienie,
gdzie niedosiężna Twoja grzęda.

O krok tam od Papuziej Bozi
Prócz samotności – nic nie grozi.

Bo, żeby kochać, być kochanym –
wśród kochających żywot śmiałka,
co czasem ścierpi, że spętany,
a czasem, zamiast ćwierkać – załka…

lub tkwij samotnie tam, gdzie wlazłeś,
gardząc, paskudząc, mając za złe…

Jacek Kaczmarski
Osowa, 30.9.2003

Informacje dodatkowe

Inspiracja

brak

Jacek o

brak

Rękopis / Maszynopis

brak

Nuty

brak

Nagranie

brak