Chodzę po mieście ja – współczesny leń
A za mną pełznie mój leniwy cień.
We dwóch potrafimy, gdy zajdzie potrzeba
Całe miasto obejść.
Zwiedzić wszystkie kina.
Pogapić się z głową zadartą do nieba
Na chmury,
Na neony…
Te zepsute, rzecz jasna.
Bardzo są ciekawe te węże świetliste
Którym nagle braknie
Różnych części ciała.
Ofiary reklamy. Strzępki ciała krwiste
Rozszarpane niebem na śmiertelne szczątki.
Tak, tak. Ma stolica
Urocze zakątki.
Chodzę po mieście ja – współczesny leń
A za mną pełznie mój leniwy cień.
We dwóch potrafimy walcząc, jak lwy – mężnie
Wbić się między ludzi i wejść do tramwaju.
Żeby spojrzeć w oczy twarzom rozespanym,
Nadepnąć na odcisk miłej starszej pani,
I samemu dostać parasolką w bok.
I do kasownika mieć wciąż jeden krok.
Krok do tego pyska, co bilety łyka,
Do żelaznej wajchy, co okrutnie szczęka.
A już głos znajomy, kulturalny głos
Prosi o bilety… albo dokumenty
A ty wciąż o krok od tego kasownika.
To jest los. Psi los. Więc gdy pan ten mówi
„Bilety do kontroli” – ty rozkładasz ręce.
Nie mam. Miesiąc oszczędności. Kryzys paliwowy.
Na paliwo oszczędzam.
Ja też składam na paliwo – mruknie
I kwitek na pięćdziesiąt zet polskich ci stuknie.
Takie to z podróży tramwajem pamiątki.
Tak, tak. Ma stolica
Urocze zakątki.
Chodzę po mieście ja – współczesny leń
A za mną pełznie mój leniwy cień.
We dwóch potrafimy przez cały park Saski
Uciekać aż się kurzy przed takimi panami.
Mają to do siebie, że zawsze są tam,
Gdzie trzeba, żeby
W noszeniu portfela
Z wielkim poświęceniem ulżyć jakoś nam.
Mój cień – to jeszcze,
Nie posiada kieszeni.
A ja? No cóż – trzeba się zamienić.
Ja im pieniądze – oni mi kopniaka.
Oni idą na browar,
Ja daję drapaka.
Takie to się dzieją dramatyczne wątki.
Tak, tak. Ma stolica
Urocze zakątki.
Chodzę po mieście ja – współczesny leń
A za mną pełznie mój leniwy cień.
We dwóch potrafimy dojść na Stare Miasto.
Na rynek upstrzony
Ciekawymi gębami.
To turyści. Z zachodu. Podziwiają starocie.
A potem, u Fukiera
Stają się Polakami.
Kto by się nie stał? Tu Historia – wino.
Tu Barbakan, tam Szwedzi
Już pną się na mury!
Tak. To księżyc na pewno jedyną przyczyną,
Że się w nich odezwały
Z wojen szwedzkich tambury.
Że się im zamarzyła
Bitwa wielka i krwawa,
Że się w nich odezwała
Krew Karola Gustawa.
Potem, rano, na dworcu
Rozczuleni, szczęśliwi
Że po całonocnym szturmie
Są cali i żywi,
Żegnają Warszawę; przyjaźni
Polsko–szwedzkiej początki.
Tak, tak. Ma stolica
Urocze zakątki.
Jacek Kaczmarski
1973
Informacje dodatkowe
Inspiracja
brak
Jacek o
brak
Rękopis / Maszynopis
brak
Nuty
brak
Nagranie
brak