(wg W. Wysockiego)

Nie lubię, gdy mi mówią po imieniu,
Gdy w zdaniu jest co drugie słowo – brat.
Nie lubię, gdy mnie klepią po ramieniu,
Z uśmiechem wykrzykując – kopę lat!
Nie lubię, gdy czytają moje listy,
Przez ramię odczytując treść ich kart!
Nie lubię tych, co myślą, że na wszystko
Najlepszy jest cios w pochylony kark.

Ne znoszę, gdy do czegoś ktoś mnie zmusza,
Nie znoszę, gdy na litość brać mnie chce,
Nie znoszę, gdy z butami lezą w duszę,
Tym bardziej gdy mi napluć w nią starają się!
Nie znoszę much, co żywią się krwią świeżą,
Nie znoszę psów, co szarpią mięsa strzęp!
Nie znoszę tych, co tępo w siebie wierzą,
Gdy nawet już ich dławi własny pęd!

Nie cierpię poczucia bezradności,
Z jakim zaszczute zwierzę patrzy w lufy strzelb!
Nie cierpię zbiegów złych okoliczności,
Co pojawiają się, gdy ktoś osiąga cel.
Nie cierpię więc niewyjaśnionych przyczyn,
Nie cierpię niepowetowanych strat!
Nie cierpię liczyć niespełnionych życzeń,
Nim mi ostatnie uprzejmy spełni kat.

Ja nienawidzę, gdy przerwie mi rozmowę
W słuchawce suchy metaliczny szczęk.
Ja nienawidzę strzałów w tył głowy;
Do salw w powietrze czuję tylko wstręt.
Ja nienawidzę siebie, kiedy tchórzę,
Gdy wytłumaczeń dla łajdactw szukam swych,
Kiedy uśmiecham się do tych, którym służę,
Choć z całej duszy nienawidzę ich!

Jacek Kaczmarski
1976

Informacje dodatkowe

Inspiracja

brak

Jacek o

W wieku 11 lat byłem świadkiem starć studentów z golędziniakami w rejonie Politechniki Warszawskiej. Studenci skandowali „Gestapo! Gestapo!” Milicjanci bili. Studenci rzucali kamieniami, przewrócili autobus, żeby stworzyć barykadę. Czy byłem świadkiem aktów nienawiści? Studentami kierowało poczucie krzywdy, a więc tak zwany słuszny gniew. Jeden z golędziniaków był synem dozorcy naszego domu. Ojciec mówił później, że milicjanci bardzo się bali. Studenci bali się chyba jeszcze bardziej. Człowiek może nienawidzić tych, których wini za swój lęk. Ale ja odczuwałem tylko szczeniacką ciekawość. Kilka lat później, podczas wakacji, przeżywałem swoją pierwszą wielką miłość opartą o erotyczne eksploracje. Zamiast opalać się nad morzem, całymi dniami pomagałem swojej ukochanej obierać ziemniaki w kuchni domu wczasowego, żeby wcześniej miała dla mnie czas wieczorem. Turnus był dwutygodniowy i po tym czasie przyjechał ojciec, żeby mnie zabrać do domu. Byłem wściekły i rozżalony, racjonalne argumenty do mnie nie docierały. Wyładowałem się, obrzucając ojca stekiem najgorszych słów, jakie znałem. W tym momencie bowiem stał się w moich oczach sprawcą kresu moich rozkoszy i za to go nienawidziłem. To nie był „słuszny gniew”, to była nienawiść. Tym, co różni jedno od drugiego, byłaby więc irracjonalność nienawiści. Nienawidzę, bo czuję, że nie mam racji… Być może refleksja nad tym incydentem sprawiła, że pisząc swoją wersję „Nie lubię” Włodzimierza Wysockiego, umieściłem w niej wersy:

Ja nienawidzę siebie, kiedy tchórzę,
Gdy wytłumaczeń dla łajdactw szukam swych,
Kiedy uśmiecham się do tych, którym służę,
Choć z całej duszy nienawidzę ich!

Ilustrują one prosty psychologiczny mechanizm przeniesienia nienawiści do siebie za niedoskonałość i upokorzenie na zewnętrznych sprawców lub tylko świadków tegoż. Ale ci, „którzy służyli” w latach 70., nie byli godni nienawiści. Reprezentowali system, anonimowy mechanizm ubezwłasnowolnienia. Kierowca ze „Starych ludzi w autobusie”, z którymi rozmawiać się zabrania, megafony z „Poczekalni”. Nie można powiedzieć, żeśmy nienawidzili Gierka – przestaliśmy mu wierzyć, gardziliśmy nim za kłamstwa i pozy, ale to nienawiść doprowadziła do powstania „Solidarności”. „Solidarność” roku 80. akceptowała nas, czyli siebie samą, takimi, jacy byliśmy. Zdeformowani przez system, chromi. „Kto w twierdzy wyrósł – po co mu ogrody?”, „wolnych poznać po tym, że kulawi…”. Wtedy jeszcze instynktownie być może rozumiano, że trudno nienawidzić ludzi za kalectwo, że to niegodne. Śpiewaliśmy więc „Modlitwę o wschodzie słońca” Tennen-bauma i Gintrowskiego, jako wyraz wiary w możliwość zapanowania nad własną małością

G.P. – Jedną z najbardziej znanych i najbardziej osobistych piosenek Wysockiego, którą przetłumaczyłeś, jest utwór „Nie lubię”.

J.K. – To znowu jest utwór, który napisałem z pamięci, tzn. co zapamiętałem z Wysockiego, to przetłumaczyłem, a czego nie pamiętałem wymyśliłem sam. Słyszałem zresztą dwie wersje tego utworu, chodzi mi o zdanie z Chrystusem. Raz Wysocki śpiewał: „… i nie żal mi ukrzyżowanego Chrystusa”, drugi raz: „… i tylko mi żal ukrzyżowanego Chrystusa”. Natomiast w oryginale była też inna końcówka, że „…cokolwiek nastąpi w przyszłości, ja tego nie polubię”. Zaśpiewałem tę właśnie piosenkę Pietrzakowi przed swoim pierwszym wejściem na scenę kabaretu „Pod Egidą” i on powiedział: „Wszystko w porządku, tylko że ten tekst nie przejdzie przez cenzurę”. Zasugerował, żebym zmienił zakończenie. Wówczas napisałem, że nienawidzę tych, którym służę. Pietrzak powiedział: „Jeszcze gorzej. W ogóle tego nie będziesz śpiewał!”. Bardziej polubiłem tę drugą wersję i tak już zostało.

Dz. – …W jednej z twoich pierwszych piosenek, wykrzykiwałeś, że „Nie lubisz, gdy cię klepią po ramieniu…”. Tych „nie lubię” była cała lista. Potem mówiłeś, że nie lubisz być wciągany pod masowe sztandary, ostatnio, że nie lubisz być bardem. Z jednej strony jest to konsekwentne, ale z drugiej – jednak pod tymi sztandarami występowałeś. Wciągnięto cię tam czy jakoś cię to satysfakcjonowało?

J.K. – Nie podobało mi się to nigdy. Był jednak taki okres gdy mi to nie przeszkadzało. Nie czułem się nadużyty przez przynależność do „Solidarnościowego” sztandaru. Janek Kelus śpiewał, że „Solidarność” potrzebowała pieśni a on śpiewał piosenki. A ja w tym okresie rzeczywiście pisałem pieśni. Miałem potrzebę patosu i pewnego – zaryzykuję stwierdzenie – ducha rewolucyjnego. Aczkolwiek zawsze podszytego sceptycyzmem. Mimo to przynależność do sztandaru nie ograniczała mnie.

Opracował: Lodbrok

Rękopis / Maszynopis

brak

Nuty

Nagranie