Śnieg sypał w oczy migocącą kurzawą
Szliśmy wprzód bo w tył nie było już drogi.
Świt jaśniał w dali zorzą szarawą,
Zmarzły ręce, zmarzły twarze i nogi.

Tu obca przecież ziemia, obce niebo, woda,
Inne góry, doliny, wąwozy,
Lecz śnieg skrzypi tak samo i dola narodu
Taka sama – pełna bólu i grozy.

Nie ma żywych kolorów. Barwa tu jedyna
To szarość śniegu, ziemi i nieba,
My idziemy naprzód, wciąż dalej, bez przyczyny
Mając śnieg na pragnienie – na głód kromkę chleba.

Aż nad fiordem błękitnym o spadzistych brzegach,
Kiedy luf rozżarzonych wyloty zagrzmiały,
Patrzę – sam już jestem, zginą mój kolega,
Padł strzał… i odpryski ze zwietrzałej skały.

Ręce jak mechanizm, oczy peryskopy
Szukają tylko celu – dusza wojny walczy;
Tym, którzy ocaleją z ognistego potopu
Bólu, ran i rozpaczy do śmierci wystarczy.

Tu, w tej śmierci ognistej, buchającej dymem
Krew razem z potem i prochem ocieka
Ze zmęczonej twarzy. My nadludzkim czynem
Zwyciężyliśmy oddaniem i wiernością człowieka.

Informacje dodatkowe

Inspiracja

brak

Jacek o

brak

Rękopis / Maszynopis

brak

Nuty

brak

Nagranie

brak