Człek w metafizycznym transie

Z medytacji wraca.

Jedną ręką trzyma ścian się,

Drugą otchłań maca.

Pies go trąca, kot nań parska,

Chwieje nim trotuar,

Upływ czasu znikł z nadgarstka,

Czeka żona czuła…

Miejże litość piesku, kotku!
Na pyskówki zawsze czas…
Tłumię błyski słów w zarodku –
Ty roztaczasz blask!

W lodowatych taflach okien

Wychuchane szybki.

Krok mój – medalionów wzrokiem

Śledzą emerytki.

Ptaki wytrącone ze snu

Na bezlistnych drzewach

Mróz z piór otrzepują pieśnią –

Jak się na nie gniewać?

Miejcie litość miłe moje,
Po źrenicach dźga mnie dzień.
Ja się ptasich szeptów boję,
– Co dopiero – pień?

Jadą czarne limuzyny,

Oponami syczą,

Rozjechane koleiny

Kołyszą ulicą.

Byle pomnik kroczy godnie

Oblodzonym placem;

Mnie podnosić chcą przechodnie –

Jak się im wypłacę?

Miejcie litość dobrodzieje!
Tnie po oczach brzytwą brzask.
Jak od ptasich pień szaleję,
Z was – paruje wrzask!

Serce krew gorącą trwoni

By miłością szastać.

Wali w bęben moich skroni

Zawrotny puls miasta.

Zamieć – mózgu pajęczynę

Z pleśnią myśli zmiotła.

Jedną ręką życie trzymam,

Drugą macam otchłań.

Jest gdzieś konfesjonał muszli –
Klęknę nad nim pełen skruch.
Nim się wcisnę w gips poduszki –
Spowiedź puszczę w ruch.

Jacek Kaczmarski
11.2.1995

Informacje dodatkowe

Inspiracja

brak

Jacek o

brak

Rękopis / Maszynopis

Nuty

brak

Nagranie