G.P. – Tak samo rozwijałeś własną wersję „Linoskoczka”.
J.K. – Tak, tzn. „Na klucz nasz cyrk zamknięto nam”, w której wykorzystałem motyw „Linoskoczka” Wysockiego do opisania stanu wojennego. Potem, kiedy skończył się stan wojenny i przyszła demokracja, naturalnym biegiem rzeczy ten cyrk znowu otwarto i znowu nie ma w nim żadnych reguł, nie ma napiętego nad otchłanią sznura i wszystko jest jakby znowu zamazane. Kiedy tak patrzę: rzeczywiście była druga wersja „Źródła”, druga wersja „Manewrów”, druga wersja „Młodego lasu”. Nie wszystkie te teksty są udane, ale chodziło mi głównie o to, co potem ludzie dość szybko zrozumieli: że zamazane zostały reguły. W momencie kiedy konflikt „my – oni” czy „człowiek – system” przestał istnieć, pojawiły się konflikty na różnych planach, między różnymi ugrupowaniami. między różnymi grupami interesów. Zatarte zostały niemal wszystkie reguły gry i to okazało się dla ludzi największym niebezpieczeństwem w Paryżu. To była wspaniała staruszka, o niesłychanie żywym stosunku do ludzi, która nas – moją żonę i mnie – przygarnęła jak dzieci. Przepięknie opowiadała o Wacie i stwarzała takie poczucie ciepła, jakie mogą okazywać chyba tylko ludzie, którzy bardzo dużo przeszli. No, ale nie ma ideałów. Później okazało się, że ona bardzo pieczołowicie kreowała jednak postać swojego męża, z czym zetknął się mój wykładowca na polonistyce, a później przyjaciel, Krzysztof Rutkowski, który, po przyjeździe do Paryża, dostał od Oli pełnomocnictwa na naukowe opracowanie spuścizny po Wacie. I miał z nią szalone kłopoty, bo ona cały czas cenzurowała jego prace. Ale to nie zmienia faktu, że była to wspaniałą kobietą, niesłychanie dzielną. Moja przyjaźń z jej synem przetrwała do dzisiaj.
Opracował: lodbrok