(wg obrazów H. Boscha)

A ja dosiadam świni! I diabłów sto mnie goni!
Wy, sobą zajęci, odwróćcie się byście widzieli!
Tu chlusta piwo w gębę moją z dzbana w małpiej dłoni,
Na pierś owłosioną leci z brody i pełnej gardzieli!
Tu ruda ladacznica ropuchę ma na sromie
Po sznurkach rozporka gramoli się ręka lubieżna;
Pod garnkiem mego brzucha rozpala dziki płomień,
Więc śmieję się głośno i z trzosu odliczam należność!

A tam gdzieś – mój brat
Na harfie jak Chrystus rozpięty
Dobrze mu tak!
Niech wie, że niełatwo być świętym!

A ja dosiadam świni! I trzymam się szczeciny!
To co, że pod belką zwisły różowe strąki ciał?
Czy może mam być mędrcem by puszczać z ust mydliny
I mówić o woniach Arabii, gdy wokół cuchnie kał?
Podkułem świnię złotem i ślad wyciskam w gnoju!
Niech każdy oswoi swe diabły o żabiotrupich pyskach!
Szczęśliwi niechaj w swoich bańkach z tęczy śpią w spokoju
Nim w parę ich zmienią płonące wsie, młyny i zamczyska!

A tam gdzieś – mój brat
Na harfie jak Chrystus rozpięty
Dobrze mu tak!
Niech wie, że niełatwo być świętym!

A ja dosiadam świni! Przemierzam czarną rzekę,
Lecz woda od ognia gorąca nie gasi jurnych krzyków!
Więc starczy nam radości! Do końca niedaleko!
Łaskoczą do śmiechu włochate, niezaciągnięte stryki!
Rumianych waszych twarzy myśl żadna nie zaszczyca,
Świat oczom otwartym przesłania Nóż, Pieniądz, Pocałunek!
Więc patrzcie jak po niebie łun pełzną gąsienice,
Jak chmarą się lęgnie z nich nocny owadów gatunek!

A tam gdzieś – mój brat
Na harfie jak Chrystus rozpięty
Dobrze mu tak!
Niech wie, że niełatwo być świętym!

A ja dosiadam świni! Omijam wszystkie rafy!
Popatrzcie, jeżeli prócz siebie cokolwiek widzicie!
Korzystać, póki darmo rozdaję cyrografy!
Szafuję krwią z palca, bo na to mnie stać!
Jam Król Życia!

Jacek Kaczmarski
1977

Informacje dodatkowe

Inspiracja

Jacek o

J.K. – Moje teksty przez lata, być może nie stają się krótsze w sensie objętości, za to z pewnością stają się gęstsze. Staram się bardzo dbać o to, jakich słów używam, bo np. zwykłą prostą myśl można wyrazić oszczędnie, ascetycznie, a można też ją wyrazić w sposób bogaty, lubieżny, żałobny, pokutniczy, jak się chce…
Od modernistów, głównie od Brunona Jasieńskiego, który w ten sposób się bawił, przejąłem zbitki brzmieniowe, zestawienia onomotopeiczne, które wzmacniają obrazowość języka, przy czym ja wykorzystuję to bardziej wielostronnie. Takim przykładem, z którego jestem może najbardziej zadowolony, jest fraza z „Przeczucia”: „Słońce szczodrze wytrząsa swoją gęstą grzywę”. Mnie się to kojarzy z takim Van Goghowskim namalowaniem światła, które jest materialne, które można miesić w rękach. Ale znowu niewiele to ma wspólnego z lapidarnością stylu. Wręcz przeciwnie: jest to pewnego rodzaju rozpasanie, taka zmysłowość towarzysząca mi od początku mojego pisania, od utworu „Hieronim Bosch”, gdzie aż kipi od podobnie zmysłowych obrazów życia. I te barokowe skłonności biorą czasami górę nad precyzją myśli, nad dyscypliną stylu.
Dziennikarka – Pierwszy był pomysł na interpretację dzisiejszego świata przez historię czy obrazy, które zrobiły na tobie wrażenie?

– Pierwsze były obrazy: ja jeszcze nie pisałem wierszy ani piosenek, a już te obrazy we mnie były. To się bierze stąd, że byłem wychowany w domu artystów plastyków i moi rodzice w zasadzie żyją sztuką, malarstwem i od dziecka uczyli mnie tego języka, uczyli mnie patrzenia na obrazy. Wielkie wrażenie robili na mnie zwłaszcza Holendrzy: Bosch, Bruegel, Vermeer. Do Vermeera nie znalazłem klucza do dzisiaj, jest zbyt doskonały, by można znaleźć słowny ekwiwalent. Pierwszym tekstem do obrazu była „Przypowieść o ślepcach” według Bruegla, potem „Mistrz Hieronimus van Aecken zwany Boschem”. Ale inspiracją były także wiersze polskich poetów, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Jednym z pierwszych były „Dwie małpy Bruegla” Szymborskiej. Nie pamiętam całego wiersza, ale tam chodzi o to, że za oknem fruwa niebo, kąpie się morze, i Szymborska pisze: tak wygląda mój wielki maturalny sen (…) zdaję z historii ludzi i te dwie małpy Bruegla siedzą i jedna ironicznie słucha, a druga cicho mi podpowiada brząkaniem łańcucha, więc genialny skrót i jednocześnie przeniesienie na obraz cudowny Bruegla. I zrozumiałem wtedy, że sztuka jest jedna, są tylko inne środki wyrazu użyte, natomiast ideałem jest połączenie refleksji intelektualnej, emocji, obrazu i muzycznego efektu. No i w niektórych utworach to się udało.

– Jak sam mówisz, pierwsze były teksty do Boscha, Bruegla, to najbardziej fascynujący dla ciebie malarze?

– Bosch jest kimś niezwykłym w historii malarstwa, to nie jest mój odosobniony pogląd. Było wielu fantasmagorystów, ale tylko on dotarł do takiej syntezy spojrzenia na świat jako panopticum tragikomicznego, jednocześnie jest arcygenialny malarsko. Natomiast bliższy jest mi Bruegel. Ja nazywam to jego spojrzenie brueglowską perspektywą, takie spojrzenie lekko z góry, czyli z dystansem, na panoramę, ale ten dystans nie jest na tyle odległy, żeby utracić szczegół. Niektórzy naukowcy twierdzili, że po twarzach czy po zachowaniach ludzików, którzy się tam poruszają, można rozpoznać, na co chorowali, więc jest jednocześnie realistą i epikiem metafizycznym. I on jest stale obecny, zaczynałem ten cykl obrazów od „Przypowieści o ślepcach”, którą śpiewam do dzisiaj, a dopiero niedawno napisałem „Upadek, Ikara”, gdzie ta niepojętość, niezrozumiałość świata jest najbardziej zaakcentowana. Z jednej strony jest chłop orzący pole i całym światem jego oczu jest zad konia, który się porusza rytmicznie, a z drugiej strony jest ptak, który to wszystko widzi, ale nie rozumie tego, co się dzieje, a tragedia jest gdzieś z boku, niedostrzegalna. Ta brueglowska perspektywa jest mi najbliższa i będę dalej jej używał, niekoniecznie w oparciu o obrazy, bo tu chodzi po prostu o przeniesienie na grunt poezji sposobu widzenia świata, jaki on zawarł w swoich obrazach.

Opracował: Lodbrok

Rękopis / Maszynopis

brak

Nuty

brak

Nagranie