Przed nami zatem jeszcze lot,
Zanim nas chłodna ziemia wchłonie.
Serc żaden nie przeszyje grot
I nie tkną nas łuczników dłonie.
Wabi gościnność każdej z ziem
I ptasi, tymczasowy pobyt,
Lecz tam, gdzie ziemia – nieba dnem
Czekają nas gotowe groby.

Stąd, z góry widać dobrze to kuszące piekło,
Co przed odlotem naszym było jeszcze rajem.
Gdzie tępy diabeł ręką lekką
Łaski odbiera i rozdaje
I wie, że pieczęć krwi
Zamyka wszystkie drzwi
I tylko ogień, czarny ogień mu zostaje.
Tam nas nie wpuszczą, tam lądować nie pozwolą,
Bo nasze skrzydła nazbyt jasnym ogniem spłoną.
Im męczenników z aureolą
Hodować w kotłach zabroniono,
Bo zna piekielny kraj
Palaczy smolnych strajk,
Za który diabły i upiory płacą słono.

Przed nami zatem jeszcze lot,
Więc popłyniemy na wskroś burz
Serc naszych rytm się uspokoi
Bośmy stracili wszystko już,
Tylko, kto traci – ten się boi!

Stąd, z góry widać dobrze lśniący świat Zachodu,
Opasłe spichrze smakowite, jak bakłażan,
Rozsłonecznioną taflę lodu,
Która kruchością nie przeraża,
Bo nieuchwytny trzask,
Gdy znika ktoś wśród nas –
Das ist normal, s’arrive, it happens, to się zdarza!
Na placu zabaw dzieci bawią się w zagładę
Na wschodzie ściana łun i grzechot karabinów.
Mówią w sobotnią promenadę:
– To sztuczne ognie niebem płyną.
Trzewików nowy krój
Lansuje pulchny wójt,
W gałęziach kruki czyszczą dzioby z mroczną miną.

Przed nami zatem jeszcze lot,
Nie będzie topniał w słońcu wosk,
Bo nie ambicje nas unoszą,
Lecz popiół tęsknot, snów i trosk
Tych, którzy pragnąc – o nic nie proszą.

Stąd, z góry widać dobrze wolnych mas kontynent,
Gdzie czas jest koniem, myśl pociskiem, pióro – koltem.
Gdzie mówcy krew zmieniają w ślinę
Nim senatorskie zajmą stolce
A kolorowy lud
Widzi w tym nowy cud,
Lub czarnych, żółtych, czy czerwonych jawną winę!
W tym świecie snów bohater nigdy nie umiera;
Każdy wysłużyć może posąg w Panteonie,
Urodzaj więc na bohatera
I wolność słowa w słowach tonie.
W tym kraju więc bez skaz
Nikt z nas nie wije gniazd,
Choć wabią nas tak bliskie sercu – konie.

Przed nami zatem jeszcze lot,
Bo lot nasz wyższy jest niż sieć,
Którą ptasznika syn zastawia,
By schwytać ptaka i go mieć
I prosem – wiosny pieśń zamawiać.

Stąd, z góry widać dobrze chłodne wieków trwanie,
Potomków królów nędzę, wietrzejące groby.
Cesarska chłopa z Andów pamięć
Kolejną w twarzy zmarszczkę żłobi,
A Nilu wieczny ił
Co roku, ile sił
Pod nowy zasiew suchy pustyń piach sposobi.
Tam smutek kultur, śmierć się wodzi w karnawale,
I ciepła w żyłach krąży krew a w krwi narkotyk.
Tam dla nas miejsca nie ma wcale,
Gdzie słońca trwa upalny gotyk,
Gdzie szaman w nosie ma
Piór pęk i grosze dwa,
Gładkiego kłamstwa mażąc czoło błotem złotym.

Śni się sen, potworny sen,
Śnić go chcemy mimo bólu –
Brzmi w nim tren, dumny tren
Rapsod godny Ziemi Królów.

Śni się krew, nasza krew
Czarna krew na cudzym tronie.
Rośnie gniew, bezsilny gniew
I szukają rany dłonie.

Zerwać strup, niezaschły strup,
Niechże świeża krew popłynie!
Śni się tryumf, śni się grób,
Ginąc – żyjesz, żyjąc – giniesz!

Przed nami zatem jeszcze lot,
Ocean i – kontynent znów,
Ale kontynent jak ocean.
Tam władca nie używa słów
Z ciał żywych ludzi tworzy pean:

Stąd, z góry widać dobrze wielką gimnastykę,
Gdzie milion stóp posłusznych miękką ziemię drąży,
Gdzie człek pożywi się patykiem
I boso na swój pogrzeb zdąży,
Bo tak ich wychowano już,
Że jest szczęśliwa pośród musztr,
Gdy niewolnika rodzić ma kobieta w ciąży.
Jedwabiem chcieliby owinąć ziemię całą,
Pędzelkiem wymalować wzór harmonii –
Mandaryn w kucki, szaty załom
I biały wachlarz w żółtej dłoni.
Poza tym pusty świat
Ryżowych mat i krat
I w klatce sztuczny ptak co co godzinę – dzwoni.

Przed nami zatem jeszcze lot,
Na piórach krzepnie mroźny szron
I oczy łzą zachodzą z lodu,
Lecz ciągnie nas tu ze wszystkich stron
Do miast zastygłych i ogrodów.

Stąd, z góry widać już zamkniętych stref miliony,
Tam – ile dusz żyjących – tyle zamkniętych stref.
Tam ciągły lęk zadowolonych
I niewolników ciągły śpiew.
Strażnika tępy wzrok
I rok jak rok, co rok,
I słabych wieczna tam tęsknota do Ikony.
Tam reflektory, druty, wieże, karabiny,
Obłędny tłum pomiędzy szczęściem a rozpaczą.
Najcięższą winą być bez winy,
A winni ślad w lodowcu znaczą,
Za metrem drążąc metr
Nawykli już do bied,
Bo trzysta lat – jak umarł ten, co pracę zaczął.

Nie ma miejsca na tej ziemi
Gdzie się lotu kończą tory –
Na orbitach zostaniemy,
Zastygniemy w meteory.

Patrz! Kamienne świecą ptaki
Światłem Marsa, światłem Wenus,
Naszych imion martwe znaki
Znane przecież niejednemu.

Może czyjś odczyta je
Wzrok nawykły do ciemności.
W zniewolonym sercu drgnie
Gwiezdny sen nasz, o Wolności.

Jacek Kaczmarski
6.3.1982

Informacje dodatkowe

Inspiracja

brak

Jacek o

brak

Rękopis / Maszynopis

brak

Nuty

brak

Nagranie

brak