Deszczowy świt rósł za oknami,
Do rąk gitara tuli się –
Świat cały miałem przed oczami,
Więc uderzyłem w struny swe.
One zadrżały, zadźwięczały
I dźwięk owinął moją dłoń,
Więc zachęcony zaśpiewałem
Aż gniewem zatętniła skroń.
I wtedy zamiast światła w oknie
Ujrzałem rozświetloną drogę
Jak pusta na tym deszczu moknie
Gdy ja nią przecież ruszyć mogę
Jest łatwa prosta i bez przeszkód
I piękne cele obiecuje
Wszystkie me myśli chcą już pierzchnąć
Ciało do drogi się szykuje
Lecz ja gitarę swą objąłem
I zaraz grę wzmocniłem swą:
Przecież dopiero ją zacząłem,
A muszę skończyć ją!
Wówczas dziewczyna w drzwiach mych staje
I patrzy na mnie lecz nie słucha,
Mokrą swą rękę mi podaje,
A moja dłoń na strunach sucha…
Wystarczy ją wyciągnąć tylko
Ażeby dotknąć tamtej dłoni –
Ale gitary dźwięki zmilkną
I ścichnie burza w moich skroniach.
Niech czeka ta pachnąca deszczem
Aż ja balladę skończę swą:
Do końca zaś daleko jeszcze
A muszę skończyć ją.
Już głód mnie męczy i pragnienie
I walczę z gęstniejącą śliną,
Gdy nagle widzę w oka mgnieniu
Chleb biały i czerwone wino.
Wziąć kęs i wrócić do gry zaraz,
Przełknąć szklaneczkę i znów śpiewać –
Lecz wiem, że zmilknie ma gitara
I raz na zawsze się pogniewa.
Chleb mnie nie skusi, ni wina struga
Aż ja balladę skończę swą…
Do końca przecież już niedługo
Więc nich mi struny drżą!
Wreszcie skończyłem w drzwi spojrzałem,
Ale nie było już dziewczyny,
Za oknem ciemność panowała,
Znikły ze stołu chleb i wino.
Tak nagle zapadł mrok dokoła
Że czuję jak świadomość tracę.
Jeszcze czyjś głos przez mnie woła:
„Śmierć… srogi kapral… mój Horacy”.
Jacek Kaczmarski
1973
Informacje dodatkowe
Inspiracja
brak
Jacek o
brak
Rękopis / Maszynopis
brak
Nuty
brak
Nagranie
brak