Europejskich miast festyn wodospadem rac strzela –
W sercu Kosmopolaka ćmi zaduma i żal.
Szuka źródeł tych kaskad. Zatem – do Izraela
Odlatuje co rychlej samolotem El-Al.
Na lotnisku walizki, detektorów poświsty,
Tłum – badany pod kątem broni palnej i bomb.
Bomby bowiem bywają, zwłaszcza dla terrorysty
Skuteczniejsze niżeli Jerychońskich dźwięk trąb.
Kosmopolak kontrolę zniósł bez żadnych oporów,
Choć zabrzęczał mu grzebień, co w kieszeni go miał.
Od dzieciństwa już bowiem nie uznawał terroru
Bijącego w kulturę, którą kochał i znał.
Odmęt płaszczyzn śródziemnych lśni turkusem upojnym;
Stewardesy roznoszą sok z grapefruita i gin.
Wokół Kosmopolaka twarze – jakby sprzed wojny,
W których mądrość cierpienia, spryt, wesołość i spleen.
Nagle cienki wąs piany, słońce, palmy i piaski,
W uszach cisza ciśnienia, jakby cień na nie padł,
Płyty jęk pod oponą i – burzliwe oklaski
Dla pilota, co w Ziemi Świętej miękko tak siadł.
W jasnym zmierzchu południa powitania i wrzawa,
W której chrzęści polszczyzna, jakiej nie zna już świat,
Bo Tel Awiw – to jakby przeniesiona Warszawa
Między palmy i piaski… lecz Warszawa sprzed lat.
Kosmopolak się czuje, jak w Przeszłości – na wczasach:
Zabiegałki w uliczkach, słowa, gesty i psy.
I przy jednym z dwóch stołów w małej knajpce Brudasa
Wsysa kurę z rosołu, pije wódkę i śni.
Już tu polski, angielski i rosyjski i jidysz
Z hebrajskiego domieszką w jedną łączą się toń,
Gdy w źrenicach Araba – Faraona cień widzisz:
Europy paznokieć – azjatycka ma dłoń.
Był w Sodomie i mieszkał w eleganckim hotelu,
Który nad Morzem Martwym kupił Żyd z USA.
Lud arabski stanowił procent sto personelu,
Goście – Niemcy, z donośnym swoim – Gut! Nein! i Ja!
Kosmopolak ze słonej wody płukał swe ciało,
Gdy jednego z nich stary dał posłyszeć się głos:
– Schau mal, Hans! Ilu jeszcze tych Żydów zostało!
Tyle pracy na marne! Bist du fertig? Na, los!
Wszak faszysta na rencie miewa też reumatyzm,
Czego skutki – żydowska załagodzić ma sól;
Cóż go może obchodzić, jeśli w ramach zapłaty
Kogoś czasem zaboli – gdy nie jego to ból?
Kosmopolak ospale, zlany potem w upale
W swoją drogę do źródeł ruszył zaraz bez tchu:
Gdzież jest źródło wszystkiego, jeśli nie w Jeruzalem?
Tam jest skrucha, ofiara, przebudzenie ze snu!
Jerozolima lśniła jasnym blaskiem wśród piasków,
Gdy ze wzgórz Święte Miasto ujrzał u swoich stóp.
Towarzyszył mu goryl z karabinem na pasku:
Ściana Płaczu – wskazywał – a tam Kościół i Grób.
A tam Góra Oliwna i kaplice wiar wszelkich,
Których byt dwutysięczny właśnie stąd bierze się…
A te złote jajeczka, to radzieckiej dach cerkwi.
Mnichów często się zmienia. Wszyscy są z KGB!
Kościół Grobu! – pomyślał Kosmopolak z euforią.
Ściana Płaczu! – Gdzie Bóg wysłuchuje twych próśb!
Oto kroczysz po dziejach i współżyjesz z historią
I oddychasz przeszłością i nie boisz się gróźb!
Ale gdy – niewierzący – stanął wreszcie pod Ścianą
I zrozumiał, że o coś Pana prosić tu ma –
Nagle poczuł, że dziwnie trzęsą mu się kolana
W głowie zaś – zamiast myśli – pusta kłębi się mgła.
Ale gdy – niedowiarek – zstąpił wreszcie do Grobu
I – jak każdy turysta – parę strzelił tam zdjęć,
Pojął wreszcie, że nie ma na tym świecie sposobu
Na ów spokój sumienia (na co taką miał chęć).
Czy to w naród wdrążony, wpasowany w systemy,
W człowieczeństwo wciśnięty, czy ciśnięty w swój los –
Pozostanie nieczuły, głuchy, ślepy i niemy,
Póki go nie obejmie – Niepojęty Ów Głos!
Jacek Kaczmarski
1983
Informacje dodatkowe
Inspiracja
brak
Jacek o
Rękopis / Maszynopis
brak
Nuty
brak
Nagranie
brak