G.P. – Czy więc „Testament” zastąpi „Konie”?
J.K. – Trudno powiedzieć. Bardzo dużo zależy od tego, gdzie będę żył i czego doświadczę. Dramatycznym, pełnym napięcia i emocji okresem był dla mnie rok 1987, kiedy rozstałem się z żoną; wpadłem w alkoholizm, walczyłem z depresjami. Wtedy właśnie powstał „Konfesjonał”, „Przeczucie”. „Norwid”, słowem wiele ważnych, acz ponurych moich tekstów. I choć niespecjalnie tęsknię do powtórki, być może zdarzy się jeszcze coś takiego w moim życiu, że wrócę do pomysłu Koni”. Ale pewnie będą to kangury, a nie konie…
Kilka stron dalej:
G.P. – W czasie pierwszej „Solidarności” bardzo dużo podróżowałeś. Występowałeś wszędzie, zwłaszcza na wiecach i manifestacjach. Czy to wtedy zebrałeś doświadczenia, które złożyły się na wyrażoną w jednej z piosenek myśl, że „Poznawszy sposób, jak sumienia budzić, zbierałem obudzonych sumień żniwo”?
J.K. – To jest fragment „Konfesjonału”, są to moje własne słowa i moje własne doświadczenia. Byłem wówczas bardzo młody, miałem dwadzieścia trzy lata. Na pewno byłem oszołomiony i tym, co się w Polsce dzieje, swoim własnym sukcesem. Podobno byłem nieznośny, ogromnie zarozumiały. Ale jednocześnie bardzo ciężko pracowałem. Kiedy już pracowałem, to bez taryfy ulgowej.
Zresztą ten pośpiech i zachłanność wynikały z doświadczeń Praskiej Wiosny. W Polsce nie było tego entuzjazmu i radości, jak w Pradze w 1968 roku. Czuło się cień sowieckiego czołgu. Przynajmniej ja to czułem i dlatego w programie „Muzeum” spróbowałem ulokować entuzjazm „Solidarności” w szerszym kontekście historycznym, jako fragment większej całości, a nie czegoś nadzwyczajnego, co się tylko nam przydarzyło i co myśmy stworzyli.
Być może nie miałem wtedy pełnej świadomości, ale miałem przeczucie, że budzę coś, nad czym nie będę w stanie zapanować, czego nie będę kontrolował; i co więcej, że skłaniam ludzi do reakcji, do działań za które oni będą ponosili odpowiedzialność, a ja właściwie będę temu winien. W najbardziej drastyczny sposób mogłem to odczuć na przykładzie losów pewnego chłopaka, którego poznałem gdzieś na Mazurach, jako młodego piszącego i komponującego coś tam do szuflady. Namówiłem go, żeby wystąpił publicznie z tymi tekstami, żeby je zaśpiewał na koncercie. I tak się stało. Chłopak zyskał nawet popularność, a potem, w stanie wojennym wylądował „w internacie”, został pobity, ciężko chorował. To ja byłem poniekąd sprawcą jego bolesnych doświadczeń. Sam żyjąc już wówczas bezpiecznie i wygodnie, pobudziłem go do działania, które ściągnęło na niego nieszczęście.
Kilka stron dalej:
J.K. – Myślę, że poszukiwanie Boga powinno być prywatną sprawą każdego człowieka. Ja o tych poszukiwaniach dosyć szczerze piszę w swoich utworach. W sposób najbardziej przemyślany i dogłębny ująłem tękwestię w „Rublowie”. Jednoznacznie stwierdzam w nim, że w czasach chaosu i upadku wartości jedynym wyjściem jest indywidualna droga do znalezienia spokoju w sobie i zobaczenia pewnego porządku we wszechświecie. Ale to nie jest moja myśl, tylko Tarkowskiego.
Inną próbą zbliżenia się do tego tematu jest .Konfesjonał.. Przyznam, że wtedy nie byłem jeszcze gotowy do jednoznacznej odpowiedzi. Pointą tej piosenki wycofuję się z próby postawienia kropki nad „i”, wybierając autoironiczny unik.
Opracował: Lodbrok