Staszkowi Załuskiemu

– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus,
Formuły tej nauczył mnie przyjaciel.
Myślałem o spowiedzi w formie listu,
Lecz słowa napisane – brzmią inaczej.
Nie zmusza mnie do tego próżność, trwoga,
Ciekawość, nawyk, nastrój tej świątyni.
Nie wierząc w Boga – obraziłem Boga
Grzechami następującymi:

Za prawo me uznałem to, że żyję.
Za własną potem wziąłem to zasługę
I – co nie moje – miałem za niczyje,
Więc brałem, nigdy się nie licząc z długiem.
Uznałem, że mam prawo sądzić ludzi
Dlatego tylko, że mam tę możliwość.
Poznawszy sposób, jak sumienia budzić,
Zbierałem obudzonych sumień żniwo.

Bogactwo zła, którego byłem świadom
Było mi w życiu tylko za ostrogę.
Cierpieniem cudzym żyłem i zagładą,
Gdy cierpieć ani ginąć sam – nie mogłem.
Stworzyłem świat – na podobieństwo Świata
Uznawszy, że na wszystko mam odpowiedź,
Lecz nie wyjąłem misy z rąk Piłata
I nie uniknął swojej męki – Człowiek.

Wierzyłem szczerze w wieczne prawo Baśni,
Co każe sobie istnieć – dla morału,
Że życie ludzkie samo się wyjaśni
I wola ma jedynie służyć ciału.
Więc nazywałem szczęściem nieodmiennie
To, co zadowoleniem było – z siebie.
I nawet teraz bardzo mi przyjemnie,
Że tak we własnych wątpliwościach grzebię.

Bo widzę, że ta spowiedź – to piosenka –
Dla siebie ją samego wykonuję…
To też grzech – więcej grzechów nie pamiętam,
Ale tego jednego – nie żałuję!

Jacek Kaczmarski
7.4.1987

Informacje dodatkowe

Inspiracja

brak

Jacek o

Dziennikarz – Program „Kosmopolak” zamyka piosenka „Konfesjonał”. Publiczna spowiedź indywidualisty, w dodatku na tle pewnej laickości klimatu intelektualnego dotychczasowej jego twórczości – tego jeszcze nie było. Czy jesteś w niej naprawdę szczery?

Jacek – To jest skomplikowana piosenka. Pisałem ją w dużym kryzysie psychicznym, z myślą uporządkowania wątpliwości na swój własny temat. Zaczyna się od słów: […] „Za prawo me uznałem to że żyję. / Za własną potem wziąłem to zasługę. / I co nie moje – miałem za niczyje, / Więc brałem, się nie licząc z długiem. […] Poznawszy sposób – jak sumienia budzić / zbierałem obudzonych sumień żniwo./”, ale potem dochodzi do tego, że z tego nic nie wyszło: „Lecz nie wyjąłem misy z rąk Piłata / I nie uniknął swojej męki – Człowiek! /”, że ta twórczość jest siłą rzeczy, jakby trochę dwuznaczna moralnie. Bo póki się tworzy jak człowiek Boży, radośnie (gdyż akurat rymy i rymy się zgadzają), to wszystko jest fajnie. Ale, potem, gdy po kontakcie z publicznością człowiek ma świadomość, jakie słowa, tematy i pojęcia działają na ludzi – instynktownie ciągnie do tych tematów. I jest to rodzaj takiej rozgrywki z publicznością, manipulowania, naciskania pewnych klawiszy. Ja po prostu instynktownie zaczynam traktować ludzi nie jako ludzi z ich pełnowartościową, skomplikowaną strukturą psychiczno-emocjonalną, tylko jako odbiorców moich piosenek, rodzaj przedmiotu, a nie podmiotu mojego adresu, mojej wypowiedzi. I w tym duchu zaczynam tą piosenkę, ponieważ miałem takie poczucie, że szereg osób skrzywdziłem, nie doceniłem, pominąłem, słowem – użyłem. Ale kiedy zastanowiłem się nad tym, to zauważyłem, że z kolei ta piosenka też jest taką kokieterią, bo skoro o tym piszę i to będę śpiewał – to już jest drugi etap tej dwuznaczności moralnej, ja się spowiadam, jednocześnie robię z tego piosenkę, która ma się podobać.

Dz. – Czyli spowiadając się grzeszysz?

Jacek – W związku z tym nie dokończyłem tej spowiedzi szczerze, tylko napisałem to, co sobie pomyślałem pisząc ją. Bo skoro piszę tę piosenkę i będę ją śpiewał to jest to kolejny grzech – a tego już nie żałuję, gdyż jest to moje przeznaczenie.

Dz. – I pętla się zamyka!

Jacek – Tak, pętla czasu czy świadomości, która się sama na siebie nakłada trochę jak (oczywiście nie porównując się) u Borgesa czy Cortazara. Piosenka o piosence, którą piszę.

G.P. – Czy więc „Testament” zastąpi „Konie”?

J.K. – Trudno powiedzieć. Bardzo dużo zależy od tego, gdzie będę żył i czego doświadczę. Dramatycznym, pełnym napięcia i emocji okresem był dla mnie rok 1987, kiedy rozstałem się z żoną; wpadłem w alkoholizm, walczyłem z depresjami. Wtedy właśnie powstał „Konfesjonał”, „Przeczucie”. „Norwid”, słowem wiele ważnych, acz ponurych moich tekstów. I choć niespecjalnie tęsknię do powtórki, być może zdarzy się jeszcze coś takiego w moim życiu, że wrócę do pomysłu „Koni”. Ale pewnie będą to kangury, a nie konie…

Kilka stron dalej:

G.P. – W czasie pierwszej „Solidarności” bardzo dużo podróżowałeś. Występowałeś wszędzie, zwłaszcza na wiecach i manifestacjach. Czy to wtedy zebrałeś doświadczenia, które złożyły się na wyrażoną w jednej z piosenek myśl, że „Poznawszy sposób, jak sumienia budzić, zbierałem obudzonych sumień żniwo”?

J.K. – To jest fragment „Konfesjonału”, są to moje własne słowa i moje własne doświadczenia. Byłem wówczas bardzo młody, miałem dwadzieścia trzy lata. Na pewno byłem oszołomiony i tym, co się w Polsce dzieje, swoim własnym sukcesem. Podobno byłem nieznośny, ogromnie zarozumiały. Ale jednocześnie bardzo ciężko pracowałem. Kiedy już pracowałem, to bez taryfy ulgowej.
Zresztą ten pośpiech i zachłanność wynikały z doświadczeń Praskiej Wiosny. W Polsce nie było tego entuzjazmu i radości, jak w Pradze w 1968 roku. Czuło się cień sowieckiego czołgu. Przynajmniej ja to czułem i dlatego w programie „Muzeum” spróbowałem ulokować entuzjazm „Solidarności” w szerszym kontekście historycznym, jako fragment większej całości, a nie czegoś nadzwyczajnego, co się tylko nam przydarzyło i co myśmy stworzyli.
Być może nie miałem wtedy pełnej świadomości, ale miałem przeczucie, że budzę coś, nad czym nie będę w stanie zapanować, czego nie będę kontrolował; i co więcej, że skłaniam ludzi do reakcji, do działań za które oni będą ponosili odpowiedzialność, a ja właściwie będę temu winien. W najbardziej drastyczny sposób mogłem to odczuć na przykładzie losów pewnego chłopaka, którego poznałem gdzieś na Mazurach, jako młodego piszącego i komponującego coś tam do szuflady. Namówiłem go, żeby wystąpił publicznie z tymi tekstami, żeby je zaśpiewał na koncercie. I tak się stało. Chłopak zyskał nawet popularność, a potem, w stanie wojennym wylądował „w internacie”, został pobity, ciężko chorował. To ja byłem poniekąd sprawcą jego bolesnych doświadczeń. Sam żyjąc już wówczas bezpiecznie i wygodnie, pobudziłem go do działania, które ściągnęło na niego nieszczęście.

Kilka stron dalej:

J.K. – Myślę, że poszukiwanie Boga powinno być prywatną sprawą każdego człowieka. Ja o tych poszukiwaniach dosyć szczerze piszę w swoich utworach. W sposób najbardziej przemyślany i dogłębny ująłem tękwestię w „Rublowie”. Jednoznacznie stwierdzam w nim, że w czasach chaosu i upadku wartości jedynym wyjściem jest indywidualna droga do znalezienia spokoju w sobie i zobaczenia pewnego porządku we wszechświecie. Ale to nie jest moja myśl, tylko Tarkowskiego.
Inną próbą zbliżenia się do tego tematu jest .Konfesjonał.. Przyznam, że wtedy nie byłem jeszcze gotowy do jednoznacznej odpowiedzi. Pointą tej piosenki wycofuję się z próby postawienia kropki nad „i”, wybierając autoironiczny unik.

Opracował: Lodbrok

Dz. – Zachowałeś naiwność dziecka i może dlatego masz ciągle młodą publiczność, bo wierny jesteś dziecięcym marzeniom.

J.K. – Bycie dzieckiem do późnej starości powinno być przywilejem poetów. Przy dużej dozie samozaparcia, dałoby się może jednak połączyć zachowanie dziecięcego widzenia świata, zdolności do zachwytów i zdziwień z praktycznym postępowaniem w codziennym życiu z bliskimi.

Dz. – Jak w „Konfesjonale” gdzie wierzyłeś szczerze w wieczne prawo baśni, co każe sobie istnieć – dla morału, że życie ludzkie samo się wyjaśni i wola ma jedynie służyć ciału.

J.K. – W to już nie wierzę

Opracował: Lodbrok

Rękopis / Maszynopis

brak

Nuty

Nagranie