Staszkowi Ledóchowskiemu

Bierzesz przyjacielu żonę
Twoja sprawa i twój los
Nie weźmiemy cię w obronę
Ale rzuć przez ramię grosz
By się zeszły nasze drogi
Jak się zeszły raz
Chociaż inne wielbiąc bogi
Będziesz dawał w gaz

A my damy banię
A my damy w szyję
Człowiek z pawiem na kolanie
Dowie się że żyje

Baw się teraz ile wlezie
Pij i rzygaj póki sił
Żebyś kiedyś mógł powiedzieć
Ale sobie człowiek żył
Co mi tam czerwone wino
I w bażancie śrut
Byli kumple i dziewczyna
Było wódy w bród

A my damy banię
A my damy w szyję
Człowiek z pawiem na kolanie
Dowie się że żyje

Czasem wymkniesz się z pieleszy
By Smirnoffa wypić litr
Puścić pawia i się cieszyć
Że tak lśni skoro świt
Tak tam oni teraz żyją
Westchniesz patrząc w słońca wschód
Politurę pewnie piją
Nie zaginie polski ród

A my damy banię
A my damy w szyję
Człowiek z pawiem na kolanie
Dowie się że żyje

Wreszcie się przestaniesz smucić
I nie patrząc więcej w tył
Z końca świata do nas wrócisz
Bo człek wraca tam gdzie pił
Będzie wora co niemiara
Ozdobnego ptactwa moc
I popije stara wiara
Drugą trzecią czwartą noc

A my damy banię
A my damy w szyję
Człowiek z ptakiem na kolanie
Zdziwi się że żyje

Jacek Kaczmarski
3.2.1979

Informacje dodatkowe

Inspiracja

brak

Jacek o

„Pierwsza piosenka napisana w ’79 roku dla mojego przyjaciele z czasów studiów, Francuza pochodzenia polskiego, Ledóchowskiego przez 'ó’ kreskowane, który był po prostu partnerem do współistnienia na studiach. „Hymn wieczoru kawalerskiego”. Myśmy załatwili mu, z przyjaciółmi, dziewczynę, z którą się ożenił. Przedtem przyszedł do mnie. Ja mu napisałem piosneczkę. Urżnęliśmy się strasznie. I stąd powstała ta piosneczka.”

Opracował: tomekzemleduch

„To piosenka napisana autentycznie na wieczór kawalerski mojego przyjaciela ze studiów – Staszka Ledóchowksiego, przez „ó” kreskowane, studenta polonijnego polonistyki z Lyonu. On ożenił się ze studentką polonijną z Chicago – z Czarniecką (z tych Czarnieckich), mają teraz dwoje dzieci. Myśmy wtedy bardzo dużo razem śpiewali, przeważnie pijąc i w ten sposób powstał „Hymn wieczoru kawalerskiego, czyli żale polonistycznych degeneratów”. Ja to niedawno słyszałem w górach właśnie, śpiewane przez takich penerów w jakiejś zapadłej knajpie, także uważam, że ten utwór…”

Opracował: Kamil Dźwinel

T.S.- Jak wyglądały Pana lata studenckie. Były chyba już bardziej obfitujące w życie towarzyskie?

Jacek – Tak, trzeba się było oczywiście uczyć, ale również dużo balowaliśmy, bezustannie byliśmy zakochani. Na naszym roku było 150 osób, trudno było się przyjaźnić ze wszystkimi, więc stworzyliśmy taką paczkę pięcio – sześcioosobową, opartą o trzech ludzi: mnie, Polaka z Francji, Staszka Ledóchowskiego i warszawiaka z Gdańska Wojtka Stroniasa. Razem się uczyliśmy, razem zdawaliśmy egzaminy, razem piliśmy wódeczkę, razem stworzyliśmy zespół „Wieczór kawalerski” kiedy Staszek Ledóchowski się żenił. Powstał wtedy „Hymn wieczoru kawalerskiego” („… A my damy w banię…”), który uważam za jedno ze swoich większych osiągnięć artystycznych.

T.S.- Zresztą utwór ten zyskał duży oddźwięk w społeczeństwie…

Jacek – Tak, czasami w knajpach gorszego autoramentu słyszę, jak go ludzie śpiewają., nie wiedząc oczywiście, kto to napisał. To jest powodem do dumy dla artysty, kiedy, jak to Mickiewicz pisał, „pieśń zbłądziła pod strzechy”.

Opracował: Lodbrok

Dziennikarz – W swojej twórczości poruszasz wątki historyczno-polityczne, dramatyczne, ale i obyczajowo-rozrywkowe. Trochę jak Włodzimierz Wysocki, który nie stronił od wódeczki.

Jacek – Tak. Był to człowiek, który lubił się zabawić, a co najważniejsze pisał o tym. Zresztą to się mieści w tradycji rosyjskiej – sprawy polityczne czy dramatyczne ściśle łączą się z taką rubasznością niemalże ludową. Więc na pewno tu jest główne źródło, ale również i własne doświadczenia. Pierwszą piosenką bankietową, którą napisałem był utwór zatytułowany po prostu „Bankiet”. Jest to jakby metafora ówczesnej Polski. Polski komunistycznej, ale dałem w niej wyraz temu co dzieje się z człowiekiem, gdy zbyt dużo wypije. Następnie w okresie studiów, dla przyjaciół wymyślałem tzw. szybkie teksty, z okazji różnych obyczajowo-towarzyskich spotkań, żeby komuś sprawić przyjemność. Tak narodziła się piosenka „Wieczór kawalerski” . Jak się później okazało, stała się ona hymnem „ochlapusów”, który później, przez Jana Poprawę, został nazwany nową „Odą do młodości”. Rzeczy pisane na kolanie i lewą ręką mają czasami trwalszy żywot aniżeli coś wypracowanego. Do dzisiaj, jeżdżąc po Polsce, czasami słyszę gdzieś w jakiejś knajpce a my damy w banię. Nawet moi znajomi mówią mi – pół żartem, pół serio – że ta piosenka gwarantuje mi nieśmiertelność. Później, gdy już byłem na Zachodzie, przy różnych spotkaniach towarzyskich śpiewałem te piosenki dla rozluźnienia atmosfery, gdy rozmowy schodziły na polityczne tematy. No i jeszcze ten wątek zawiera w sobie moje własne, autobiograficzne „przygody” z alkoholem, który w rezultacie stał się potem moim problemem. Starałem się o tym pisać z dużym poczuciem humoru, ale z podtekstem egzystencjalnym. Sięgałem także do tekstów ojca Kazika, którego twórczość odkryłem dużo wcześniej niż on.

Opracował: Lodbrok

Dziennikarka – Depozytariusz pamięci, prześmiewca, ale i skandalista – jesteś też autorem całego cyklu piosenek tzw. bankietowych, czyli wariacji na temat alkoholu…

Jacek – Zaczęło się chyba od „Hymnu wieczoru kawalerskiego”. Nasz kolega ze studiów, Staszek Ledóchowski, Polak z Francji, zakochał się w pewnej Polce z Ameryki. Był strasznie nieśmiały, więc my, mówię o gronie 5-6 osób, które prowadzało się razem, ułatwiliśmy mu zaloty i doprowadziliśmy do szczęśliwej konkluzji tej miłości. A na wieczór kawalerski napisałem mu piosenkę, która była piosenką typowo okolicznościową, bo są w niej elementy niezrozumiałe dla osób postronnych. A potem z zespołem „Wieczór Kawalerski” wystąpiliśmy z tym utworem w Krakowie i dostaliśmy jakąś nagrodę specjalną. Porównywano ten utwór do nowej „Ody do młodości”, hymnu filaretów, chyba z lekką przesadą. Natomiast ona weszła w obieg niemalże jako utwór ludowy, mam relacje, że jest śpiewana tu i ówdzie przy alkoholowych biesiadach, przez ludzi nie wiedzących, kto to napisał i kiedy, więc poszła między strzechy. Potem, kiedy alkohol stał się istotną częścią mojego doświadczenia i mojej świadomości, od czasu do czasu jakby się z tego oczyszczałem czy próbowałem sobie dać radę, pisząc o tym.
Tak powstała piosenka „Rondo, czyli o kacu gigancie”, Jak się ma po raz pierwszy takiego kaca, gdy człowiek leży w łóżku i widzi, że się wskazówka na zegarze nie porusza, on się męczy, wiek minął, a okazało się, że minęła minuta. To jest doświadczenie szokujące, potem się można do tego przyzwyczaić.

Opracował: Lodbrok

Rękopis / Maszynopis

brak

Nuty

Nagranie