Ta wyprawa była dla nas przyjemnością
Kiedy z gór zeszliśmy w kwitnące doliny
Parobcy porzucali domy broń i stada
Obrońcy zginęli śmiercią bohaterską
Równaliśmy z ziemią winnice i zasiewy
Nasze ręce dymiły ludzką krwią i tłuszczem
I z całej krainy nie pozostał po nas
Kamień na kamieniu ani zdrowy człowiek
Widzieliśmy łupów naszych właściciela
Cały w strupach i wrzodach trwał w pogorzelisku
Tuż przed naszym najazdem stracił wszystkie dzieci
W gruzach domu przez piorun zburzonego w nocy
Nie znał chyba ten człowiek łaski swego Boga
Lecz wielbił Go nadal choć nieludzkim głosem
Staliśmy milcząc dobić ktoś go chciał z litości
Ale stracił śmiałość wobec takiej wiary
„Gdy zgwałcili mi żonę – sławię słodycz jej ciała
Braci synów już nie ma – ja wciąż z nimi rozmawiam
Roztrzaskali domostwo – ja kamienie całuję
Zawlekli mnie na śmietnik – w słońce się wpatruję
Zmiażdżyli mi podbrzusze – miłość nie da się zgubić
Wyszarpali mi język – więc palcami coś mówię
Wykłuli mi źrenice – myśl się z myślą zaplata
Dzięki Ci Boże! Stworzyłeś najpiękniejszy ze światów!”*
Wódz gotowych na wszystko bitnych górskich plemion
Chciałbym być bogiem takich jak ten człowiek ludzi
Jeden starczył by dźwignąć i utrzymać w górze
Świat Boga i nicość przez Niego mu daną
Chociaż zniszczyć Go jednym mógł wzruszeniem ramion
„Gdy zgwałcili mi żonę – sławię słodycz jej ciała
Braci synów już nie ma – ja wciąż z nimi rozmawiam
Roztrzaskali domostwo – ja kamienie całuję
Zawlekli mnie na śmietnik – w słońce się wpatruję
Zmiażdżyli mi podbrzusze – miłość nie da się zgubić
Wyszarpali mi język – więc palcami coś mówię
Wykłuli mi źrenice – myśl się z myślą zaplata
Dzięki Ci Boże! Stworzyłeś najpiękniejszy ze światów!”
* Tekst Anny Trojanowskiej.
Jacek Kaczmarski
1979