(wg powieści K. de Costera)

– Na progu twego domu ktoś oddaje mocz,
Dziedzinę twoją ma za szalet;
Do okien ci zagląda stale dzień i noc
Ty z tego drwisz, Sowizdrzale…

– Przecież wiem kto
Robi mi to,
Bym bał się, wściekał się na zło,
Aż strawię czas swój na bezsilny lęk i boje.
Ja wolę skok
Przez blask i mrok
Na tyczce drwin, bez zbędnych zwłok
Nad każdym błotem śmignąć i nad każdym gnojem.
Niech patrzy drań
Co łatwych pań
Ma w bród za kilka śliskich zdań –
Jak żyją ci co się nie mają czego wstydzić.
Judasza spłosz –
A on za grosz
Zmyśli, czego nie widział wprost:
Czego się nie da zniszczyć – z tego trzeba szydzić.

– Bezkarnie w biały dzień szaleje wściekły pies
I mądrość też ugrzęzła w szale.
Mądrością dzisiaj wściekły śmiech z nieśmiałych łez –
A ty szalejesz, Sowizdrzale!

– Jest śmiech i śmiech,
Jak dar, jak grzech,
A ja się będę śmiał za trzech
Z wściekłego psa, co kąsa wokół zanim zdechnie;
Lecz jest i łza
I nad nią ja
Nie parsknę, póki boleść trwa
I pierwszy walnę w pysk, co przy niej się uśmiechnie.

Lub zaleję się po chamsku
W uczcie ślepców wezmę udział
I jak pijak dam się zamknąć
W pierwszej lepszej budzie.

Lub zatoczę się w ramiona
Sine, wyprzedane do cna,
Skoro ma być opłacona
Moja miłość nocna.

Lub zadławię się na amen
Myślą, która nic nie sprawi,
Aż mi w końcu pozostanie
Codzienna nienawiść…

– Na linie tańczysz już podciętej z obu stron
Nad tłumem, uskrzydlony w chwale,
Gdy spadniesz – zginiesz i nie zabrzmi nigdy dzwon
Nad twoją gwiazdą, Sowizdrzale!

– Gonimy czas
Czas goni nas
Chłoszcze po piętach raz po raz
I nie nadzieja każe pozbyć się wytchnienia.
Wśród drzew i chat
Od lat, od lat
Gna ludzi niewidzialny bat
I lęk przed snem, bo w czasie snu bat rytm swój zmienia.
Więc choćbym chciał –
Nie będę spał;
Tańcem i śpiewem będę rwał
Do góry dusze poduszone własnym ściskiem.
Stąd widzę, gdzie
Szukają mnie
I w całym świecie czuję się
Jak brzdąc w kołysce, gdy go ręce pieszczą bliskie.

– Wyzywasz ciągle tych, co w złotych tronach tkwią;
Cudownych nie zna świat ocaleń:
Za dokuczliwość możesz stracić głowę swą;
Drugiej nie znajdziesz, Sowizdrzale!

Mój los – to głos,
Mój głos – to stos,
Stos – do lepszego świata most,
Nie moja sprawa szukać dla mnie nowej głowy.
Dopóki trwa
Bandycka gra
Ta, którą mam niech drwi i łka,
Dopóki nie pojawi się Sowizdrzał nowy.

Już mi płomień twarz osmalił,
Już się zbiera gwarna gawiedź,
Już się inkwizytor chwali,
Paląc ku poprawie.

Już do domu dymem wracam,
Szarpię drzwiami zhańbionymi,
Matka ściera łzy przy pracy,
Bo jej w oczy dymi.

Już i popiół wygasł w chłodzie,
Palenisko wymieciono,
Krąży plotka po narodzie,
Że heretyk spłonął.

Jacek Kaczmarski
1981

Informacje dodatkowe

Inspiracja

brak

Jacek o

Pod progiem twego domu ktoś oddaje mocz
Drzwi utonęły w starym kale
Do okien ci zagląda stale dzień i noc
A ty szalejesz Sowizdrzale

– Przecież wiem kto
Wciąż robi to
Bo chce by smród zmatowił szkło
A reszty czas dokona bo czas robi swoje
Lecz w blask i mrok mej myśli skok
Ominie samotrzasków blok
Nad każdym błotem przejdę i nad każdym gnojem
Niech patrzy drań
Co paru zdań
Do łatwych nie wydusi pań
Jak żyją ci co się nie mają czego wstydzić
Judasza spłosz za marny grosz
Zmyśli czego nie widział wprost
Czego się nie da zniszczyć z tego trzeba szydzić

W gnojówce się lubieżny stary tarza knur
I karmy kwikiem żąda stale
W popłochu się trzepoce na to chmura kur
A co ty na to Sowizdrzale?

Knur żre i rżnie
Bo dobrze wie
Że chlew dla niego kończy się
Że teraz jego zarżną zeżrą i wyprawią
A człowiek ma
Sposoby dwa
By żyć – lub gnić jak świnia ta
Albo się śmiać z niej lub jak ona w gnoju pławić
A świta dur-
Nych brudnych kur
Rozhisteryzowany chór
Co chce godnością w tępym oku stłumić strach
Pójdzie pod nóż
I z kurzych dusz
Złoty na ruszcie strzeli tłuszcz
A ich wystygłą krew cierpliwy przyjmie piach

Bezkarnie w biały dzień szaleje wściekły pies
I mądrość też ugrzęzła w szale
Mądrością dzisiaj wściekły śmiech z nieśmiałych łez
I ty szalejesz Sowizdrzale!

Jest śmiech i śmiech
Jak dar jak grzech
A ja się będę śmiał za trzech
Z wściekłego psa co przecież chory a więc zdechnie
Lecz jest i łza
I nad nią ja
Nie parsknę póki boleść trwa
I pierwszy walnę w pysk co przy niej się uśmiechnie

Lub zaleję się po chamsku
W uczcie ślepców wezmę udział
I jak pijak dam się zamknąć
W odrapanej budzie

Lub zatoczę się w ramiona
Sine wyprzedane do cna
Skoro już i tak płacona
Moja miłość nocna

Lub zadławię się na amen
Myślą która nic nie sprawi
I na zawsze mi zostanie
Codzienna nienawiść

Na linie tańczysz już podciętej z obu stron
Nad tłumem uskrzydlony w chwale
Gdy spadniesz to z zawiści lub ze strachu on
Zadepcze ciebie Sowizdrzale!

Pode mną tłum
W nim gwar i szum
Mędrzec i złodziej mnich i lump
Nad nimi ja w zachwytów wirze i zapachów
A lina drży
Ktoś woła mi
Że policzone są już dni
Ach jakże piękna bywa wtedy śmierć ze strachu
I cóż że drań
Przydepce krtań
Gdy niczym już nie będzie dlań
Dopóki jestem mogę tańczyć mogę patrzeć
Kto poznał mnie
Ten dobrze wie
I wszystkim to potwierdzi że
Nie będę nigdy zwykłym widzem w tym teatrze

O tobie niespokojna matka co noc śni
Twój zgubny przeklinając talent
O ciebie co dzień każdy bliski człowiek drży
A ty szalejesz Sowizdrzale!

Bo matki sen
To zawsze tren
A ja jej syn niewolnik wen
Szaleństwa od niej się uczyłem już za młodu
Taki to ród
Co czuje głód
Do myśli słów do snów do nut
I nigdy nikt nie zaspokoi tego głodu
A bliscy drżą
Bo wiedzieć chcą
Jak się oswoić z taką grą
Gdzie żaden krupier nie określa górnej stawki
Za to wiem ja
Że to nie gra
Gdy za monetę śmiech i łza
I nie wiem czy o życie gram czy o zabawkę

Do powiedzenia tyle jeszcze mógłbyś mieć
A ciężko mówi się w zapale
W pośpiechu ledwie trącasz myśl i gubisz treść
To marnotrawstwo Sowizdrzale!

Gonimy czas
Czas goni nas
I chłoszcze pięty raz po raz
I nie nadzieja każe pozbyć się wytchnienia
Wśród drzew i chat
Od wielu lat
Gna ludzi niewidzialny bat
I lęk przed snem bo w czasie snu bat rytm swój zmienia
Więc choćbym chciał
Nie będę spał
Śmiechem i śpiewem będę rwał
Na wieżę wspiąłem się nie po to żeby śnić
Stąd widzę gdzie
Potrzeba mnie
We własnym kraju czuję się
Jak obcy który pojął kiedy w dzwony bić

Wyzywasz tych dla których jesteś pchłą
Cudownych nie zna pchła ocaleń
Za dokuczliwość stracisz głowę swą
Drugiej nie znajdziesz Sowizdrzale!

Mój los to głos
Mój głos to stos
Stos – do lepszego świata most
Nie moja sprawa szukać dla mnie nowej głowy
Dopóki trwa
Bandycka gra
Rodzi się tłum takich jak ja
Za dzień za dwa pojawi się Sowizdrzał nowy

Już mi płomień twarz osmalił
Już się zbiera cicha gawiedź
Już się inkwizytor chwali
Że mnie nie ma prawie

Już do domu dymem wracam
Szarpię drzwiami zhańbionymi
Matka ściera łzy przy pracy
Bo jej w oczy dymi

Już i popiół wygasł w chłodzie
Palenisko wymieciono
Chodzi plotka po narodzie
Że heretyk spłonął

Jacek Kaczmarski
1981

Rękopis / Maszynopis

brak

Nuty

Nagranie