Znad chmur i wiatrów patrzę – szary cherub,
Tam, gdzie poranny głód na sytość liczy.
Ta czasza świata, własność mej źrenicy,
To nieskończona geografia żeru.
Widzę na pyskach krwi zaschniętej sadze,
Ale nie wnikam w wasze małe zbrodnie.
Pragnę swą godność władcy pełnić godnie,
Taki porządek rzeczy mi dogadza.

Kto się nigdy nie otarł o mord,
Tego nie tyczy edykt orła.

Nie martwię się także o inne zwierzęta.
Zmysły je ostrzegą, barwy ciał ukryją.
By głód zaspokoić starczy ruszyć szyją,
A w strachu jedyna do życia zachęta.
Nie dzielę się więc z nikim. Kości moich łupów
Nigdy tknąć nie śmie chciwy pysk szakala.
Bieleją jak berła na wysokich skałach,
Skąd wiatr zbiera zaduch, w którym leżą, trupi.

Mój krzyk słychać rzadko, lecz wtedy drżą wszyscy
Nie wiedząc, czy godów idzie czas, czy śmierci.

Jedna jest istota prawdziwie bezbronna.
Przez busz się przedziera, chrapliwie złorzeczy,
Naga – o każdą się gałąź kaleczy
Na dwóch słabych nogach i nieopierzona.
Lecz idzie uparta, mała i złowroga,
Tym bardziej zawzięta, im bardziej zmęczona.
Wiem, że ona jedna może mnie pokonać,
Ale na szczęście bierze mnie za boga.

Jacek Kaczmarski
1978

Informacje dodatkowe

Inspiracja

brak

Jacek o

brak

Rękopis / Maszynopis

brak

Nuty

brak

Nagranie