(za R. Girardem)
Nie nauczono mnie paciorka,
Nigdy nie byłem u spowiedzi,
Więc od czupryny do rozporka
Niejeden diabeł we mnie siedzi.
Prócz tych, co dbają o natchnienie,
Samopoczucie i rozkosze,
Szczególnie tego sobie cenię,
Którego w kręgosłupie noszę.
Tak mi usztywnił karku kręgi,
Że mimo groźby i namowy –
Ani kazanie, ani pręgierz
Nie zdoła mi pochylić głowy.
Nie, żebym nie chciał! Wręcz zazdroszczę
Tym, co potrafią ujść zatraty
I łączą swe talenty owcze
W stada wzajemnej aprobaty.
Przez to kalectwo – zdrowych ranię,
Na pogodzonych ściągam biedę,
Wszelkie zbiorowe pojednanie
Obracam w „jedność – minus Jeden”.
Ani nie bronię się pogardą,
Ani nie brudzę się popiołem,
Lecz będę żył i umrę – hardo,
Chcąc nie chcąc – z podniesionym czołem.
Jeżeli hardzi Stwórcę brzydzą –
Niech mi odmówi odkupienia.
Choć chyba mnie zrozumie, widząc,
Że też samotnie trwa w przestrzeniach.
Bo czym są moje grzechy małe,
Gdy On pokornych ma – miliony.
Rzadko Mu głowę zawracałem
I tylko – w imię odtrąconych.
Jacek Kaczmarski
9.2.1995