Niebem czystym i podniosłym niby snem geniusza Renesansu
Otacza cię radosny bełkot skretyniałych sybarytów
Milczą senne zwierzęta skóra skał uśpionych marszczy się w słońcu
W piasku ruin i popiołów Żyjący w Krzyku
W takiej scenerii sam siebie szarpię i pożeram
Dłoń gardło skręca w sznur głowa ma barwę starej krwi
Kłamstwa pewien tryumfalne hymny śpiewam
Bo tryumf i klęska razem są przeznaczone mi
Sieję po świecie deszcze barwnych larw
Ten i ów bada je z uporem wartym utrwalenia
Oczy moje dzielą światło na tęczowe kręgi barw
Uszy słuchają tylko szumów narządów ukrwienia
A oni ciała zmienili w zasobne kufry i komody
Niech patrzy malarz z Altamiry Tworzą Nowoczesny
Humanizm
Mój głos biorą za echo dawno przebrzmiałych epok
Albo za pisk przyszłości
Doganianej przez ich trzewiki z klamerkami
W takiej scenerii obwieszczam śmierć starego ładu
Z piersi wyciskam zatrute przezeń mleko
Ale na waszą niepamięć nie ma żadnej rady
Dwie trzy zbrodnie jak dwu – trzy – kropek
Zapowiedzą nowego człowieka
Oklapł czas
Przeminął smród
Stoję na kamieniu
Chłopczyk w mundurku i marynarskiej chustce
Skał skóra marszczy się w słońcu zwierzęta drzemią w cieniu
Przy moim łożu śmierci
Żądam ustawienia luster
Jacek Kaczmarski
1978