Ocean w nas śpi
I horyzont z nas drwi
Płytka fala fałszywie się mieni
A prawdziwy jest rejs
Do nieznanych ci miejsc
Kiedy płyniesz na przekór przestrzeni

I na tej z wielu dróg
Po co ci para nóg
I tak dotrzesz na pewno do końca
Niepotrzebny ci wzrok
Żeby wyczuć swój krok
I nie musisz wciąż radzić się słońca

Wielbicieli i sług
Tłum ci zawisł u nóg
To wolności twej chciwi strażnicy
Zaprowadzisz ich tam
Gdzie powinieneś być sam
Z nimi żadnej nie przejdziesz granicy

Zlekceważą twój głos
Którym wróżysz im los
Od jakiego ich nic nie wyzwoli
Bo zabije ich las
Rąk co klaszczą na czas
W marsza rytm co śmierć niosąc nie boli

Patrz jak piją i żrą
Twoją żywią się krwią
I żonglują słowami twych pieśni
Lecz nic nie śni im się
A najlepiej wiesz że
Nie istnieje wszak to co się nie śni

By przy śmierci twej być
Płakać śmiać się i drwić
To jedyny cel twojej eskorty
Oddaj komuś rząd dusz
I na własny szlak rusz
Tam gdzie żadne nie zdarzą się porty

Mówić będą żeś zbiegł
Ale wyjdą na brzeg
I zdradzieckie ci lampy zapalą
Ale ty patrząc w dal
Płynąć będziesz wśród fal
Aż sam wreszcie staniesz się falą

Jacek Kaczmarski
1985

Informacje dodatkowe

Inspiracja

brak

Jacek o

Do kolejnej piosenki jest potrzebny mały wstęp. Nosi ona tytuł: Bob Dylan i jest naśladownictwem twórczości wielkiego pieśniarza amerykańskiego. Napisana została po jego występie, w czasie szesnastogodzinnego koncertu na rzecz głodującej Afryki, Dylan zamykał ten koncert, o czwartej nad ranem czasu europejskiego. Był to dla ludzi, dla jego wielbicieli przynajmniej w Polsce czy z Polski, którzy wiązali z jego pieśniami autentyczne wartości szok, bo Dylan wyglądał na półprzytomnego człowieka, zmęczonego, chorego, pijanego – trudno powiedzieć, nie słyszał się ze swoimi gitarzystami, zapominał tekstu, zapominał grać na harmonijce tam, gdzie grał, w swoich największych trzech przebojach, trzech piosenkach, które zaśpiewał, a mimo to 100 000 ludzi na stadionie w Filadelfii biło mu brawa, owacyjnie go witało, po prostu nie słuchali tego co śpiewa, wystarczyło im, że śpiewa, transcendentny Bob Dylan jak go zaśpiewał Jack Nicholson. I ta scena absolutnego braku kontaktu między artystą a odbiorcą, kontaktu, który polega wyłącznie na mechanicznym kojarzeniu faktów, na reklamie, skłoniła mnie do napisania tej piosenki, która jest naśladownictwem, jak powiedziałem, jego twórczości

Opracował: Zeratul

„Teraz piosneczka, którą napisałem w ’85 roku, po występie Boba Dylana, który był jednym z bogów mojej młodości. Na koncercie na rzecz głodującej Afryki wystąpił totalnie nieprzytomny. Palił sobie na scenie, co było dla mnie kolosalnym szokiem, bo nie znam tego rodzaju samooszołomienia, a jednocześnie było to tragiczne, bo śpiewał mądrze, tylko nie wiedział, że śpiewa mądrze. Pomyślałem tą piosenkę jako epitafium dla Dylana, Bogu dzięki jeszcze żyje, a jednocześnie jako wskazówkę dla siebie, bo ja się oszałamiam inaczej. I miałem okazję przedstawić mu ten utwór w Australii, nasze tourne się nałożyły na siebie. Nagrałem kasetę, razem z tłumaczeniem przekazałem mu to i miałem zaszczyt być przyjęty przezeń, już po wysłuchaniu tej kasety. Powiedział: Hi man. I’m glad I’ve heard your song. Solidarity! Koniec komentarza. Dylan.”

Opracował: tomekzemleduch

„To jest piosenką która napisałem po występie Boba Dyla na 18-godzinnym koncercie na rzecz głodującej Afryki. Tam Dylan o 4-tej godzinie nad ranem czasu europejskiego śpiewał. Był dosyć mało przytomny – zapominał tekstu, zapominał grać na harmonijce. Jego oczy obracały się w swoich łożyskach. Lionel Richie sprowadzał go ze sceny. I ponieważ Bob Dylan był moim bożyszczem, nie tylko moim – mojego pokolenia i kilku innych pokoleń, był to jedyny raz, kiedy byłem szczęśliwy, że to nie było transmitowane do krajów socjalistycznych. Bowiem rzeczywiście było to żenujące, ale jednocześnie szalenie jakieś ważne dla mnie. W związku z czym napisałem piosenkę pt. „Bob Dylan”, która jest pastiszem z jego utworów i próbą opisania tego, co on czuł. Ponieważ grał na rozstrojonej gitarze, więc ja też swoją rozstroję.”

Opracował: plazmonik

Dziennikarka – I żeby jeszcze legenda żyła.

Jacek – Jak w piosence o Dylanie, ludzie przychodzą zobaczyć żywą krew i czekają na to, czy padnie, czy nie. Miałem zresztą taki przypadek w 84 roku w USA. Męcząca trasa i podczas śpiewania „Obławy” poszła mi krew z nosa. Oczywiście dokończyłem utwór. Później przychodzili ludzie i mówili: „To rewelacyjnie wyglądało, jak Pan to zrobił?”.

Opracował: Lodbrok

Dziennikarz – Przez jakiś czas byłeś zafascynowany również twórczością Boba Dylana?!

Jacek – Tak, ale Dylanem z pierwszego okresu jego działalności, samotnym, z harmonijką ustną i gitarą. Potwornie działał na wyobraźnię. Tłumaczyłem jego piosenki i muszę przyznać, że śpiewał o rzeczach bliskich Wysockiemu. Gorzko przeżyłem jego przeniesienie się w świat gitary elektrycznej. Nawet napisałem nieudaną piosenkę na ten temat. On mi zawsze towarzyszył.

Opracował: Lodbrok

Rękopis / Maszynopis

brak

Nuty

Nagranie