Tym galeonem barykady
Planetę ognia opływamy,
Nic nie widzący, niewidoczni –
Przejrzyste cienie dni.
W popiołu plusz się zapadamy,
W który zmieniły się pokłady,
Niebo się coraz wyżej złoci,
Okręt nabiera krwi.
Unoszą nas ceglane fale –
Piętnastoletnich kapitanów
W spełnienie marzeń o podróżach
W nietknięty stopą świat.
I byle prędzej, byle dalej,
Wczepieni w burty potrzaskane
Nim ciało całkiem się zanurzy
W ciszę bezdenną lat.
Map popalonych czarne ptaki
Krążą dokoła gniazd bocianich,
Z których nikt nie zawoła: – Ziemia! –
By zerwać nas ze snu.
Inne dziś nas prowadzą znaki,
My już dla świata – niewidzialni –
I jeden tylko zbudzi hejnał
Żelazne kule głów.
Tubylec się perłami poci
Tam, gdzie zielona i głęboka
Rzeka wśród palm leniwie gada,
Że nadpływamy – my:
Niosący w darze huk i pocisk,
Śmierć niezawodną w mgnieniu oka,
Z którego cała nam wypadła
Planeta – grudka krwi.
Jacek Kaczmarski
23.8.1987