Siedziałem w barze jakiejś git organizacji
I zamówiłem już na obiad dwa kotlety,
Przysiadł się facet i już siedział do kolacji
I zdążył ze mną zaprzyjaźnić się – niestety.
Gdzieś koło piątej wnieśli pierwsze alkohole,
Dziesięć po szóstej bruderszaftaśmy wypili,
A potem Vermouth Istra Burgund i Beaujolais,
Iśmy na cięższe się paliwo przerzucili.
Rozmowa z wódek zeszła wnet na politykę.
Przy czystej – czystąśmy krytykę prowadzili,
Zahaczyliśmy takoż o metafizykę,
A potem to już żeśmy tylko pili.
Gdzieś tak w połowie tej wykwintnej konwersacji,
Gdy po szampanie słodkim kończyliśmy winiak
Zapis się skończył i urwała perforacja
I co tu gadać wiele schlałem się jak świnia.
Kiedym się ocknął to siedziałem w ciemnej celi,
Nade mną schylał się przyjaciel od kieliszka,
O mej krytyce ci co chcieli to wiedzieli,
A w jego ręku tkwiła długa biała kiszka.
On spisał wszystko co mówiłem wtedy w barze
I uzupełnił tu i tam ozdobnym słowem
I protokołem tym pomachał mi przed twarzą
Kazał podpisać. Ręką trzymał mnie za głowę.
Gdym nie podpisał chciał już ze mnie robić kaszę
I pomyślałem ja że przyszła na mnie pora;
Gdym go majorem mym znajomym chciał postraszyć –
On raz mnie w mordę mówiąc – ja ci dam majora!
Lecz to, co było to wstęp tylko, to przygrywka.
Bóg jeden wie ile wycisnął krwi i potu.
Gdym już wyglądał cały jak wpół zgniła śliwka
To usłyszałem jak powiedział – gotów!
Za słowa me skazali mnie na dożywocie
Bom rząd i organ bezpieczeństwa zbyt obraził,
Wsadzili do więzienia mnie i po kłopocie
Raz dziennie na dziedziniec żem na spacer łaził.
Trzy razy na dzień jadłem zupę, chleb z cebulą,
Chleb kradłem, więc codziennie ktoś przeze mnie pościł.
W tym samym czasie rząd, co był nade mną górą –
To samo robił z resztą ludzi na wolności.
Po kilku latach wreszcie komuś się znudziło,
A u nas słowo „dosyć” zaraz w czyn obrasta.
Czego rząd nie dał – wzięto sobie siłą
Zmieniono w końcu calusieńki rząd i basta.
A nowe władze protokoły me przejrzały
Natychmiastowe zarządziły wypuszczenie,
A gdym wychodził posypały się pochwały
I na mą cześć wspaniałe przemówienia.
I żyję teraz tu samotny bez nadziei
Ja obywatel dziś powszechnie szanowany
Za wielkie słowa w obronie mych idei,
Którem wygłosił gdym w pestkę był zalany.
Jacek Kaczmarski
1979