Klosz lampy rzuca cień na ścianę,
I tnie ją światło z wnętrza klosza.
Mur jest chropowaty, podrapany –
Cegły o tynk usilnie proszą.
Patrzę na światła obszar jasny –
Do końca prosty, wyjaśniony –
Patrzę na cienia mrok przepastny –
Obiecujący mrok z zasłony.
Czy patrzeć na to, co widoczne?
Na ziarna oświetlonej cegły?
Czy wpuszczać oczy w cienie mroczne,
Co z lampy się pod sufit zbiegły?
Czy wreszcie spojrzeć na żarówkę?
Sprawczynię świetlno-mrocznych zdarzeń –
Na bańkę szklaną jak makówka –
Na drucik, co się w próżni żarzy.
No i stoimy pod tą ścianą
Nie wiedząc, co się z nami zdarzy –
I w próżni naszych baniek szklanych
Wciąż się niepewny drucik żarzy:
Światło i cień po ścianie pływa –
Gdzie my tam szara ich granica –
Bo tu nas dróg widoczność wzywa,
A tam znów – wabi tajemnica.
Ta tajemniczość drażni, złości –
Ten blask ambicję nam odbiera:
Dlatego między – w tej szarości
Najwięcej ludzi wciąż się zbiera.
Jacek Kaczmarski
1974
Informacje dodatkowe
Inspiracja
brak
Jacek o
brak
Rękopis / Maszynopis
brak
Nuty
brak
Nagranie
brak