Spotkaliśmy się w przyjaznej atmosferze
Wzajemnego zrozumienia, zaufania.
On postawił po trzy piwa, ja bigosu dwa talerze,
Na wiele spraw wymieniliśmy swoje zdania.
Poglądów pełną zbieżność dialog nasz wykazał,
Dołożyliśmy więc dwa schaby i pół litra.
Na dalszy rozwój tych kontaktów nadzieję każdy z nas wyrażał,
Obca była nam gra argumentów chytra.
A potem – nie wiem, co się nagle stało…
Czy może ktoś podpuścił nas czy co?
Że wygarnąłem wszystko mu, co na wątrobie mi leżało,
On mnie w pysk i w ryk, że obrażono go!
Odskoczyliśmy jednocześnie od stolika,
W mej dłoni lśniło wprawnie utrącone szkło.
On chwycił nóż i pośród osób trzecich krzyku – rzekł:
– Rusz się tylko, a ci w gardło wtłoczę to!
Jasne było, że zdemolujemy lokal;
Wszyscy w knajpie zbledli czując zagrożenie…
Kiedy nam, pijanym, przeszła do rozróby już ochota
I objęliśmy się z wielkim rozrzewnieniem.
Przeniknął lokal wspólny wszystkim ulgi oddech,
A potem radość, klepy w plecy, pozdrowienia.
Otoczeni kibicami wypiliśmy na odchodne
W atmosferze ogólnego odprężenia.
– Do zobaczenia – mówię ja…
– Do zobaczenia – mówi on…
Korzystny zawarliśmy pakt dla obu stron!
Jacek Kaczmarski
1977