Na firmamencie wpółotwartych drzwi
Słońcem rozbłyska wyślizgana klamka,
W orbicie jej blasku niepewnie drży
Ciał szereg w atłasowych swych ubrankach.

W żółtych pasiastych kamizelkach, co
Terroryzują rozmiękczone żebra,
W krótkich perukach z warkoczykiem, bo
Włosy obcięto by siłę odebrać.

Zwinnie, bezgłośnie, wytężając słuch
Sunie uległa myśl pomiędzy gości.
Tu się nachyli, tam znów wciągnie brzuch
„W tej chwili służę waszej wysokości”.

A gdy wieczorem światła gasną już,
Zrzucają z siebie kamizelek zbroję,
Ścierają z siebie służby szary kurz,
Niższym w hierarchii każąc robić swoje.

Na nich w kopniakach ćwiczą nogi swe,
Ich uległością noc po nocy żyją.
W gest podpatrzony ubierają się
„Służyć mi chamy, służyć bo obiję!”

A gdy już upust dadzą bólom swym,
Gasną wyobraźni kandelabry rankiem
I dawną ich postać przywracają im
Na drzwiach tych samych wciąż ta sama klamka.

Jacek Kaczmarski
1973

Informacje dodatkowe

Inspiracja

brak

Jacek o

brak

Rękopis / Maszynopis

brak

Nuty

brak

Nagranie

brak