Mam czarno-biały świata obraz;
Rzecz ponoć bardzo to niedobra,
Bo może jeszcze wróg się obra-
Zić, że nie widzę w nim partnera.
Przez to mozaika mi umyka
Wewnętrznych wstrząsów polityka,
Którego bezlitośnie tykam,
Złaszam, oczerniam, poniewieram.
Cieszy mnie krytyka tak szczera,
Bowiem dowodzi, że docieram
Do tego, o co chcą się spierać
Ludzie myślący, a więc – żywi.
Gdy nagła bierze mnie cholera
Lub kiedy już bezsilność zżera
Jest coś, w czym łatwo powybierać –
Wszechłagodzący relatywizm:
Nie całkiem jest cywilem – cywil,
Nie tacy białowłosi – siwi,
Nie-obrzydliwi – obrzydliwi,
Lecz w końcu wszyscy mili Bogu!
– Zdają się mówić ci poczciwi,
Jakby nie wiedząc, że ich cywi-
Lizacja każdą myśl wykrzywi,
A Bóg ich Bogiem – Dekalogu.
Zawsze tęsknotą ludzi małych
Porządek świata będzie stały,
Wieczne sojusze i podziały
Choćby najwyższej ceny warte;
I to jest obraz czarno-biały,
Jakby się mrówki dogadały,
Że wspólnym domem ich wspaniałym
Ma jedno być mrowisko – martwe.
A w mojej bieli – migotliwe
Barwy ratują to, co żywe,
Co moja czerń obraca wniwecz
Jak, kiedy światła nagle gasną.
Dusze subtelne i wrażliwe
Nie chcą uwierzyć w byt kontrastów –
Ja z pragnień – jedno mam żarliwe:
Móc widzieć ciemność,
Widzieć jasność.
Jacek Kaczmarski
24.1.1989