Z rozmowy z Anną Napiórkowską w III Programie Polskiego Radia, w audycji „Sekrety – konkrety”, wrzesień 1999

Dziennikarka – W Pana powieści ” Plaża dla Psów” pojawia się takie zdanie, że potrzebne jest do szczęścia czyste niebo, zdrowe jedzenie i kochająca kobieta. Czy rzeczywiście to wystarczy?

Jacek – Więc tak się wydaje większości ludzi, którzy się tam osiedlają i ta powieść jest między innymi o tym właśnie, że niestety nie. Każdy przyjeżdżający z zewnątrz (w tej książce jest wielu emigrantów z różnych stron świata) szuka właśnie tej prostej recepty na szczęście. A tymczasem, przywozi ze sobą swoją własną klaustrofobię , swoją przeszłość, z którą się nie pogodził, swoje indywidualne słabości, lęki i tym zatruwa życie sobie i najbliższym, doprowadzając do tragedii. Mieszkam teraz w wynajętym domku, była tam bardzo zaniedbana trawa. Wezwałem człowieka do wystrzyżenia tej trawy i uciekły z niej dwa, metrowe, jadowite węże. Sąsiad Francuz ostrzegł mnie, że trzeba dbać o trawę, bo one się tam często pojawiają. Na co ja odpowiedziałem sąsiadowi: No, jak sobie wyobrazić raj bez węży?

Dziennikarka – A czy ten misz-masz kulturowy Panu odpowiada?

Jacek – Tak. To jest fascynujące, dlatego, że nie ma tego zaślepienia. Istnieje tolerancja i otwartość na wszelkiego rodzaju inność. Każdy człowiek, z którym się spotykam na co dzień jest skądinąd (sąsiad, urzędnik, sprzedawczyni w sklepie), oni mają inne doświadczenia kulturowe, inne przemyślenia, inny wygląd, inne zachowania. To jest fascynujące, to jest ciekawe, w momencie, kiedy człowiek, jakby z natury rzeczy się na to otwiera. Bo jeśli się tego boi, jeśli się zamyka i reaguje agresją, to byłaby katastrofa. Ale tego właśnie tam nie ma. Dla mojej byłej żony to też jest fascynujące, bo ona ma kłopoty z opanowaniem języka; a to jest jedyny kraj, gdzie, ktoś, kto mówi angielskim z własnym, jakimś tam akcentem, nie jest traktowany jak obcy, bo tam każdy mówi własnym akcentem. Trudniej się porozumieć, ale ludzie mają dużo czasu więc i wiele cierpliwości, żeby zrozumieć czyjś akcent angielski

Z rozmowy z Justyną Tawicką – „Mucha w szklance wody”, która odbyła się we wrześniu 2000 r. po koncercie w ogrodach Muzeum Archeologicznego w Krakowie a ukazała się drukiem już po śmierci artysty w „Tygodniku Powszechnym” 16.05.2004.

Dziennikarka – Ten własny rachunek to wypadkowa wielu pytań. „Pytania, pytania, pytania – mówi w Twojej książce „Plaża dla psów” Chris, popijając w barze klubu „Wolność” wódkę z tonikiem – żeby ktoś tak raz w życiu dał mi jakąś odpowiedź”. Cała Twoja twórczość jest poszukiwaniem odpowiedzi. Czy są jednak takie pytania, których zadania się obawiałeś?

Jacek – Kiedy jestem całkiem sam, mam odwagę myśleć „bez ograniczeń”. Nie ma wówczas takich pytań. Nie ma również odpowiedzi na nie. Być może nie zdołałem zebrać w swoim życiu wystarczającej ilości „materiałów źródłowych”. A może po prostu te odpowiedzi nie istnieją. Jest natomiast pytanie, które niepokoi mnie od zawsze: gdzie przebiega granica mojej szczerości? Które z moich zachowań, wypowiedzi, decyzji dyktowane są odruchem człowieka publicznego – „bo tak wypada”, które zaś wynikają z wewnętrznej potrzeby realizacji mojej drogi? Nie wiem, czy moja „twarz” w danym momencie jest konsekwencją instynktu zachowawczego, czy robię to tylko we własnym interesie. Taki metafizyczny niepokój przed nieautentycznością.