Z rozmowy z Anną M. Erecińską – „Na początku jest konkret”, 1997

Dziennikarka – W kontekście Pana ostatniej książki „O aniołach innym razem”, gdzie co prawda pozwala Pan swoim bohaterom ujść cało, ale wysłani zostają w rejs dookoła świata, a w kraju pozostają pragmatycy, radzący sobie dobrze w każdym systemie, pytam: nie ma miejsca na bezinteresowność?

Jacek – Powinno, ale nie ma. Oczywiście są wyjątki, ale nastąpił kres bezinteresowności, w ujęciu socjalistów z początku wieku, czyli rozumiejącej polityki dla ludzi. Taką prezentują główny bohater – Leon i jego ojciec. Jeżdżę po Polsce, i zwłaszcza w małych ośrodkach, gdzie słuchają mnie głównie ludzie związani niegdyś z Solidarnością, widzę, że prawie wszyscy czują się oszukani. Nie rozumieją, czy nie chcą rozumieć, że demokracja polega na wolnej walce sił, a nie na tym, że oni dostaną sprawiedliwość i rządy, choćby mieli najszlachetniejsze intencje. Jednakże jest miejsce dla ludzi ideowych, oni muszą być sumieniem, punktem odniesienia. Rządzą zawsze pragmatycy, cwaniacy i kapitał, który na całym świecie źródła miał bandyckie. Dopiero potem powstał szlachetny obieg pieniądza. To nie znaczy, że nie ma miejsca dla ludzi uczciwych, tylko nie takie cechy wynoszą do władzy.
A, że pozwoliłem moim postaciom ujść z życiem, jest zasługą bliskich mi osób, które prosiły o choćby symboliczną szansę. Przecież nie jest tak, że dobry musi umrzeć. Ja mam potrzebę dramatu, zresztą, jak się patrzy na świat, trudno być optymistą. Wojny, nie wojny, a człowiek ma w ogóle skłonność do złego. Faszyzm, czy komunizm odniosły łatwe zwycięstwo, bo stawiały na niedobre cechy charakteru. Ludzie w swojej masie są bardzo podatni na lenistwo i brak odpowiedzialności. „Co tam się będę stawiał, byleby co do gęby włożyć i żeby dzieci zdrowe były”- taka postawa tkwi w każdym. Oczywiście trudno wymagać od milionów, żeby zdały sobie sprawę, iż właśnie takie podejście przyspiesza ich katastrofę i niewolę.
Ale ja rozumiem tych wszystkich ludzi w poczuciu niepewności, którzy wolą być pokorni, ale zabezpieczeni, bo sam się pewien czas miotałem. Tylko kwestią świadomości jest, że niepewność stanowi dla nas jakby naturalny stan. Kapitalizm, wolny rynek czy demokracja istnieje właśnie dlatego, bo akceptuje człowieka takim, jakim jest, a niejakim powinien być. W miarę możliwości trzeba stawiać temu czoła, nie szukać ucieczki w wygodną niewolę.

Z rozmowy z Aleksandrą Woźniak , z okazji 20-lecia „Solidarności” – 2000 r.

Dziennikarka – O czym pisze Pan w swojej powieści pt. „O aniołach innym razem”?

Jacek – Ta powieść ma podtytuł „Ballada łotrzykowska” i opisuje losy trzech Polaków na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Przedstawiam tu zmiany systemowe i mentalnościowe ludzi, na przykładzie groteskowej historii, której epilog przypomina bardzo starą, acz ochoczo zapominaną prawdę, że człowiek jest najbardziej prawdziwy w chwili swej porażki.

Z rozmowy z Anną Napiórkowską w III Programie Polskiego Radia, w audycji „Sekrety – konkrety”, wrzesień 1999

Dziennikarka – Ma Pan bardzo krytyczny stosunek do polskiej emigracji. Mówię to na podstawie Pana powieści: „Autoportret z Kanalią” i tej ostatniej, która się właśnie ukazała…

Jacek – „O Aniołach innym razem”? Tak i nie jestem w tym odosobniony. Natomiast po dziesięciu latach wolności w Polsce, ten mój stosunek krytyczny do emigracji szalenie złagodniał. Za Polski komunistycznej wszyscy mieliśmy wrażenie, że żyjemy w kraju zniewolonym, ale jednak w kraju ludzi, ja wiem…spokojnych, światłych, NORMALNYCH? Tak bym to nazwał. To była nasza normalność. Natomiast, emigrację chicagowską, australijską, południowo afrykańską, określano jako taki skansen XIX wiecznej głupoty, ciemniactwa, zacofania, chłopskich wzorców zachowań, kiełbasy, bigosu i wódki oraz patriotyczno-narodowych pieśni śpiewanych po pijanemu. Po ’89 okazało się, że to nie był skansen XIX wiecznej polskości, tylko że to była ta prawdziwa Polska, w której żyjemy tu i teraz między Bugiem a Odrą. Kiedy wolno wyrazić swoje potrzeby, swoje marzenia, żyć tak jak się chce, to okazuje się, że wszędzie dookoła nas mamy takie „chicagowskie Jackowo” Rozumie Pani o co mi chodzi? Wolność ma tę nieszczęsną cechę, że jest wolnością całkowitą albo jej nie ma. Jest wolnością dla wszystkich i wszystkiego, również dla głupoty, chamstwa, obskurantyzmu. Myśmy sobie nie zdawali a tego sprawy albo nie chcieli zdawać sobie sprawy

Z rozmowy z Adamem Szostkiewiczem – „Kangur skrzydlasty”, Tygodnik Polityka, nr 43/1999 (2216)

Dziennikarz – A jaką poważną sprawę chciał pan postawić w „O aniołach innym razem”? Że polskość najpełniej objawia się na odwyku?

Jacek – Chciałem napisać o wchodzeniu Polski do Europy. Jest trzech bohaterów-Polaków, trochę takich Nikodemów Dyzmów, jest kobieta reprezentująca tradycyjną Europę, której już nie ma, i jest Amerykanin, który płaci za te wszystkie wygłupy. Potem postanowiłem pogłębić to o sztukę szpitalną, o elementarne sprawy ludzkie, które mnie też bardzo interesują. Moi polscy bohaterowie powracający do kraju z doświadczeniem i pieniędzmi zgromadzonymi na Zachodzie muszą przegrać, bo to Polska jest krajem prawdziwych Dyzmów. Idę zdecydowanie pod prąd, bo w postaci Leona pokazuję, że pewien typ postawy, której wcieleniem było pokolenie przedwojennych socjalistów z ich bezinteresownością i mądrym działaniem na rzecz ludzi, na pewno się skończył.

Z rozmowy z Justyną Tawicką – „Mucha w szklance wody”, która odbyła się we wrześniu 2000 r. po koncercie w ogrodach Muzeum Archeologicznego w Krakowie a ukazała się drukiem już po śmierci artysty w „Tygodniku Powszechnym” 16.05.2004.

Dziennikarka – Czy w ogóle jesteśmy w stanie uniknąć wkładania masek?

Jacek – Jeśli w grę wchodzi drugi człowiek – nigdy. Obojętne, czy to miłość, czy przyjaźń, czy też przynależność do określonej grupy społecznej – wszystko jest maską samotności.

Dziennikarka – I grą? Smutna nieco ta gra, zwłaszcza że, jak powiedział Bożyłło, jeden z bohaterów Twojej powieści „O aniołach innym razem”: „Największym błędem gracza jest poddanie się rezygnacji pod wpływem początkowych niepowodzeń”…

Jacek – Zgadza się. Tylko że Bożyłło, racjonalista czytający encyklopedię, posługując się tą właśnie maksymą wszystko potrafił logicznie uzasadnić – i wszystko przegrał. Oto pułapki mądrości.

Dziennikarka – W tej samej książce, w rozdziale „W czeluściach piekieł” zastanawiasz się, czy mądrość, rozum, rozsądek są zbiorami tożsamymi…

Jacek – Jak przystało „czeluściom Piekieł” – bardzo trudne pytanie. Rozum jest aparatem do pojmowania świata, mądrość jest wiedzą o życiu i wyobrażeniem wiedzy – jak żyć. Rozsądek? „Broń mnie Boże od zdrowego rozsądku”!

Z rozmowy z Marią Blimel i Wandą Wasilewską – „Cały czas chodzę po krawędzi”, Gazeta Wielkopolska nr 180, wydanie pop (Poznań) z dnia 03.08.2001

Dziennikarka – Mówi się, że alkoholik musi dosięgnąć dna, żeby się odbić. Co było Twoim dnem?

Jacek – Na pewno dnem był dwukrotny pobyt w szpitalu. Pierwszy był dosyć luksusowy, w Niemczech, i był raczej odpoczynkiem – dużo wtedy pisałem. Natomiast drugi, z różnych względów finansowych i ubezpieczeniowych, to był pobyt w Harze pod Monachium. To takie Tworki. To był rodzaj takiej społecznej degradacji. Pamiętam, że jak przyjechałem do Monachium, koledzy pokazywali mi Harę i właśnie mówili, że to są Tworki. Żartowali, że. jak tutaj ktoś wyląduje, to już niedobrze z nim. Więc jak tam wylądowałem w 1990 r., to sobie to przypomniałem. Ale z drugiej strony to było tak fascynujące, jak zresztą dla każdego pisarza fascynujący jest pobyt w domu psychicznie chorych i uzależnionych, że trudno było mi rozczulać się nad samym sobą. Po prostu siedziałem i notowałem sobie wszystko, co tam oglądałem. Z tego potem wzięła się pierwsza część książki „O aniołach innym razem”.

Z rozmowy z Krzysztofem Skowrońskim w Radiu Zet, 29 marca 2001

Skowroński: Mam przed sobą pana nową książkę – „O aniołach innym razem”. Zaczyna się tak: „Goryle goniły kangura”. I co dalej?

Jacek – To jest prolog, będący lekko sfabularyzowanym opisem pewnego wydarzenia. Otóż jeden z dygnitarzy nowej Polski, III RP, odwiedzając oficjalnie Australię, zażyczył sobie zdjęcia z kangurem w jednym ze zwierzyńców. Kangur oczywiście nie wiedział, że to jest ważna postać i że należy posłuchać tego życzenia, w związku z tym obstawa dygnitarza musiała złapać kangura i zmusić go do pozowania. A ten wstęp służy jakby za metaforę sytuacji narratora, który też przez swoją polską przeszłość, żyjąc w Australii – to jest taki mój porte-parole – zostaje zmuszony jakby do pozowania do zbiorowego zdjęcia, którego rozwinięciem jest cała ta powieść.

Skowroński: To jest autentyczna opowieść, ta pierwsza, w prologu?

Jacek – Dokładnie tak.

Skowroński: W takim razie pozostaje ustalenie nazwiska. Kto był tym dygnitarzem?

Jacek – Nie mogę powiedzieć. Gdybym to powiedział, to bym zdradził informatora, a informator nie dał mi pozwolenia na to.

Skowroński: Czyli jednak dziennikarska zasada?

Jacek – Tak, nie mogę tego zrobić, bo byłem przez 10 lat dziennikarzem.

Skowroński: A goryle to, jak sądzę, obstawa, chociaż myślałem, że może to prawdziwe goryle.

Jacek – Na tym polega piękno języka w literaturze, że słowa są wieloznaczne i budują tajemnicę.

Skowroński: W każdym razie, bo nie usłyszałem, udało się zrobić zdjęcie?

Jacek – Tak, ku rozpaczy kangura, który został później uwolniony bez większych szkód na ciele.

Skowroński: Ale to nie jest książka o dygnitarzu polskim?

Jacek – Nie, to jest tylko wstęp, w którym narrator mówi, że bohater tej powieści został zmuszony do pozowania w innej rzeczywistości niż jego własna, czyli do cofnięcia się o 10-15 lat wstecz, znalezienia się w cudzym świecie, świecie polskich imigrantów, którzy wracają do Polski i próbują sobie w niej dać radę.
Skowroński: Czyli akcja rozgrywa się w Polsce?

Jacek – Są trzy części. Pierwsza część rozgrywa się w Niemczech w izbie wytrzeźwień, czy w ogóle w takim kompleksie domu wariatów, w którym spotykają się ci Polacy. Druga w Europie, czyli w czyśćcu, w kasynach gry, na jachtach milionerów itd., a trzecia już w III RP – imigranci wracają i usiłują robić interesy i robić dobrze.

Skowroński: Czyli z niemieckiej izby wytrzeźwień, z domu wariatów, bohater trafia do kasyna w Monako, a potem wraca do III RP?

Jacek – Tak.

Skowroński: To nie jest na podstawie własnej przygody?

Jacek – Bardzo wiele rzeczy jest tam opartych na rzeczywistych zdarzeniach. Nie wymyślałem nic poza konkretnymi sytuacjami. To nie muszą być moje losy, tylko ludzi, których poznawałem przez 10 lat emigracji w Niemczech i przez 10 lat szwendania się po świecie.

Z rozmowy z Markiem Kaczkowskim – „Wołomin – to temat na piosenkę”, „Głos Powiatu”, 2001

Dziennikarz – Właśnie najnowsza Pana książka „O aniołach innym razem” jest przemyśleniem na temat sytuacji dzisiejszych Polaków i nie jest to zbyt optymistyczny pogląd, a raczej wyraz rozczarowania tym odzyskanym śmietnikiem…

Jacek – Ale ja nigdy nie byłem specjalnym optymistą, jeśli chodzi o społeczeństwo ludzkie. Od początku wyrażałem swój dystans i brak specjalnych nadziei na to, że społeczeństwa mogą coś mądrego wymyślić dla siebie i dla innych. W latach siedemdziesiątych, za Gierka, nazywano mnie Kasandrą i nie widzę powodu dla którego miałbym zmieniać swoje zdanie, tylko dlatego, że odzyskaliśmy wolność. Jak wiadomo w sytuacji wolności każdy ma prawo wypowiedzieć swoje zdanie, czy to jest idiota czy to jest geniusz i te zdania są traktowane jako równowartościowe, co dla człowieka myślącego nie jest radosną perspektywą. Poza tym wydaje mi się, że po raz pierwszy tutaj nie jestem odosobniony jeśli chodzi o sceptycyzm. Zazwyczaj to było tak, że wszystkim się wydawało, że jest wszystko w jak najlepszym porządku, natomiast ja i podobni do mnie pesymiści byliśmy uważania właśnie za jakichś czarnowidzów i krakaczy, a teraz – dwadzieścia jeden lat po napisaniu Murów – wiele osób uważa, że im wyrosły jakieś nowe mury i zwraca mi honor w sposób dosyć gorzki. Myślę, że w ogóle życie nie jest bajką ani serialem telewizyjnym, tylko ciągiem wielu istotnych problemów, problemów często nierozwiązywalnych.