Z felietonu „Muza z pianą na pysku”
W „Dziennikach Ijona Tichego” Stanisław Lem tworzy praktyczny pomysł „wyszalni” -pomieszczenia, w którym osobnik nie mogący sobie dać rady z ogarniającą go irracjonalną wściekłością może się wyszaleć, nie czyniąc sobie ani innym krzywdy. Nie było takiej pod ręką, kiedy pisałem „Autoportret z kanalią”, używając sobie na własnych porażkach i cudzych niedoskonałościach. W pierwszych miesiącach pobytu w Australii, pod wpływem stresu spowodowanego nowością i obcością sytuacji, parokrotnie dałem się ponieść nienawistnej furii nastolatka, któremu ktoś psuje ekscytującą rozrywkę. Za każdym razem obecni jakby robili krok do tyłu, żeby zostawić więcej miejsca dla tego, który ma problem. Żeby się nie zrazić. Ich „wyszalnią” jest przestrzeń, wobec kto rej każda ludzka emocja staje się mała. W Polsce nie dbamy o przestrzeń. Chcąc nie chcąc, uczestniczymy w seansach szału czasem z własnej woli bywamy jedną wielką „wyszalnia” To zwyczaj nabyty. Dziecko nie zna uczucia nienawiści. Kiedy decyduje się na objawienie swojej osobowości, na wyrażenie stosunku do świata, otoczenia – dominuje w nim zdziwienie i zachwyt, że zdziwienie to można wyartykułować nazwać, zamienić w ekspresję siebie samego. Starałem się o tym pamiętać, odtworzyć w sobie stan ducha, w jakim 18 lat temu śpiewaliśmy „Modlitwę…” Tennenbauma, kiedy pisałem:
Niech nienawidzi – kto nie umie sławić (…)
Świat niech opluwa – kogo gorycz dławi,
Życie niech trwoni – kto je ma za marność.
Z rozmowy z Tomaszem Susmędem, luty 1997
T.S.- A propos „wódeczki”. Miał Pan poważne problemy z alkoholem. Opisał Pan to barwnie w swojej powieści „Autoportret z kanalią”, gdzie przedstawił Pan taki turpistyczny wizerunek tego najbardziej zaawansowanego stadium choroby alkoholowej…
Jacek – Tak. alkoholik w stanie ciężkiego kaca, prawie delirium, czy pijaństwa nie jest widokiem przyjemnym dla swojego otoczenia, ani sam siebie nie lubi, bo po prostu wstydzi się tego, że pije i że jest słaby, rozsypujący, że mu się ręce trzęsą, że się poci… Także ja pamiętam siebie „w lustrze” i w ogóle nie używałbym słowa „turpizm”, to jest czysty realizm…
T.S.- A proszę powiedzieć, czy mówiąc o tym otwarcie, pisząc w książce, chciał Pan kogokolwiek przestrzec przed alkoholem?
Jacek – Nie, ja mam ograniczone zaufanie do edukacyjnej roli literatury. Myślę, że każdy, kto wpadnie w kłopoty tego typu musi korzystać z własnych doświadczeń. Natomiast na pewno był to element terapii -jest bardzo dobrze samemu sobie przyznać się do pewnych rzeczy i opisać to, bo co innego, gdy się myśli o sobie źle, co innego, gdy mówi się o sobie źle, a jeszcze co innego, gdy się pisze o sobie źle, jeżeli zostawia się ślad po swoim upadku – to jest rodzaj terapii.
Z rozmowy z Barbarą Hrybacz – Mury runęły bard wydoroślał – Elle, 04.1997
Dz. – Co było po drodze? Po opublikowaniu swoje pierwszej powieści „Autoportret z kanalią”, przyznałeś, że czułeś się oszukiwany i sam oszukiwałeś
J.K. – W „Autoportrecie…” interesował mnie potencjał zła drzemiący w każdym z nas, który w zależności od okoliczności gotowy jest się obudzić
Kilka akapitów dalej:
Dz. – To prawda. W Autoportrecie z kanalią” dokonałeś głębokiej wiwisekcji, opisując własne słabości
J.K. – Alkoholizm, flirty, kabotyństwo były wyrazem mojego nieprzystosowania się do wyznaczonej mi roli. Alkoholizm jest chyba zresztą częstą przypadłością osób publicznych – taką cenę płaci się za karierę i sukces.
I dalej:
Dz. – Z alkoholizmu wychodziłeś 4 lata. Czy opisanie tego było pewnego rodzaju terapią?
J.K. – Z alkoholizmu trudno wyjść, można jedynie picie kontrolować, czego po latach się nauczyłem. Pisząc tę książkę mocno walczyłem z całym swoim publicznym wizerunkiem, przyprawiana mi gębą, mitem, legendą, którą wielu wykorzystywało. Można to uznać za terapeutyczną próbę zamknięcia tego rozdziału.
Dz. – Zarówno przywoływany w powieści Kaczmar jak i bohater główny, nie potrafią kochać i wyrządzają wiele krzywd najbliższym.
J.K. – Przyznaję, że długo moją ułomnością i kalectwem była nieumiejętność kochania. Wynikało to pewnie z tego, że ogromna część potencjału miłości kumulowała się w mojej twórczości, życiu publicznym. To było wszystko co mogłem z siebie dać. Ale z tego też już chyba się wyleczyłem.
Z rozmowy z Anną Napiórkowską w III Programie Polskiego Radia, w audycji „Sekrety – konkrety”, wrzesień 1999
Dziennikarka – Ale najgorszego zdania był Pan o emigracji tej solidarnościowej, tej ostatniej?
Jacek – Nie, nie wydaje mi się. Ja w powieści „Autoportret z Kanalią” starałem się tylko wyrównać ten obraz, który w książkach powstałych po’89 roku był mitologizowany: My bohaterowie podziemia, my emigranci organizowaliśmy pomoc dla Polski, wpływaliśmy na zachodnią opinię publiczną itd. To wszystko prawda, tylko że w wymiarze ludzkim wyglądało to trochę inaczej, tak jak się starałem opisać. Dla mnie, znacznie bardziej interesujące jest, kiedy człowiek słaby, zapity, albo erotoman, albo drobny złodziejaszek zdobywa się na bezinteresowną działalność na rzecz pomocy rodakom w ojczyźnie, niż kiedy jest to Skrzetuski od urodzenia do śmierci, bo wtedy te jego akty heroizmu czy dobroci nie są niczym nadzwyczajnym i nie są godne zauważania. Skoro go tak Pan Bóg ulepił, to za co mu dziękować
Z rozmowy z Przemysławem Szubartowiczem – „Ja to Żyd, mason i Unia Wolności”, „Trybuna”, 17.11.2000
Dziennikarz – Wtedy nie był Pan sam, ale po roku 1989 okazało się, że radykalniejsza część dawnych opozycjonistów nie jest zachwycona Pana „nowymi” poglądami. Kaczmarski został na Zachodzie, nie walczył z nami, nie chciał być naszym bardem, a wreszcie napisał „Autoportret z kanalią”, gdzie nas wyśmiał…
Jacek – To nie jest tak, że tylko ta radykalna część dawnej opozycji skrytykowała tą książkę, bo Adam Michnik też miał do tego dystans. Kiedyś coś takiego dziwnego mi powiedział, że każdemu się zdarzy potknięcie. Ta książka była skierowana do mojego naturalnego środowiska z dawnych lat, czyli, mówiąc umownie, do dzisiejszego środowiska „Gazety Wyborczej”. Tymczasem była to jedyna gazeta, w której nie ukazała się recenzja i nie podjęto dyskusji z tematem, który rozpocząłem. Wielu ludzi z tego kręgu stwierdziło wprost, że jest to kalanie własnego gniazda, a także, że ja załatwiam jakieś własne problemy poprzez przeniesienie w przeszłość swoich rozgoryczeń z lat 90-tych. A wtedy właśnie był taki trend do pisania hagiografii, do budowania mitologii bohaterskich, jednoznacznych, czystych postaci z okresu opozycji lat 70. i z okresu emigracji. A ponieważ ja to wszystko widziałem inaczej, uznałem, że potrzebne jest krytyczne i autokrytyczne spojrzenie z pewnego dystansu. Dziś lubię tę książkę, aczkolwiek widzę tam jeden zasadniczy błąd czysto literacki. Otóż w zetknięciu z negatywnym bohaterem, z ową kanalią, Kaczmar wypada bardzo blado i jednowymiarowo.
Dziennikarz – On jest wobec tej kanalii bezkrytyczny.
Jacek – Dokładnie.
Z rozmowy z Jolantą Piątek – „Za dużo czerwonego”, przeprowadzonej w Radiu Wrocław w 2001, opublikowanej w miesięczniku literackim „Odra”, numery nr 481 (XII, 2001), 482 (I,2002 ), 483 (II, 2002), 484 (III, 2002)
Dziennikarka – Ale były też piosenki bez kontekstu PRL tzw. liryczne, co ciekawe, im też dodawano kontekst. Dla mnie zawsze „Wędrówka z cieniem” była piosenką o ubeku, bo „ja wlokę cień, cień wlecze mnie”, a była to prosta historia o miłości, a cień był naprawdę cieniem.
Jacek – Zdarzało się, że przychodzili do mnie ludzie z ogniem w oku i z własną interpretacją jakiegoś tekstu, który był absolutnie pozbawiony nawet intencji politycznych, a oni tam odczytywali Bóg wie co. A to rzeczywiście była moja jedna z pierwszych piosenek o miłości. Człowiek nastoletni jest bezustannie nieszczęśliwie zakochany, przynajmniej w moim pokoleniu tak było, idzie, najchętniej po zmroku, deszcz pada, wchodzi w kałuże i cała natura łączy się z nim w jego głębokim smutku. Połączone jest to z bardzo przyjemnym uczuciem, bo nieszczęśliwa miłość jest ambiwalentnym uczuciem, z jednej strony rozpacz, z drugiej pewna rozkosz odczuwania tej rozpaczy. No, i to jest typowa, realistyczna piosenka o młodym człowieku zawiedzionym w miłości, który opisuje swoje pierwsze doświadczenia z przewrotnością płci przeciwnej. Natomiast jak mówisz o tym odczytaniu „Wędrówki z cieniem”, to teraz sobie zdałem sprawę z tego, że stąd się wziął w zasadzie pomysł mojej powieści pisanej prawie dwadzieścia lat później „Autoportret z kanalią”, gdzie jest dokładnie taka sama sytuacja wyjściowa: jest bohater zakochany w młodej atrakcyjnej dziewczynie i ubek, który też się w niej kocha, i prawdopodobnie podświadomość, która sprawiła, że napisałem piosenkę „Wędrówkę z cieniem”, znalazła w tym właśnie motywie wątek wyjściowy do powieści.
Z rozmowy z Janem Bończą-Szablowskim – „Czuję się autentyczniejszy”, Rzeczpospolita 2003
Dziennikarz – Człowiek bez systemu wartości, znany dobrze z „Autoportretu z kanalią”, wciąż pozostaje bohaterem naszych czasów
Jacek – Myślę, że jest inaczej. Systemy wartości zostały zastąpione przez „formaty telewizyjne”, ludzi z tworzyw sztucznych. Mój bohater łajdak jest jednak człowiekiem z krwi i kości. Postaci z „Big Brothera”, „Baru”, itp. – wzorce sukcesu dla milionów telewidzów – to automaty powielające pseudofilozoficzne formułki: „jestem sobą”, „najważniejsza jest miłość”, „każdy jest egoistą”, „trzeba zwyciężyć”… Ponieważ polityka również w znacznej mierze jest „sformatowana” telewizyjnie, więc niewiele się różni w odbiorze społecznym od „Baru bez granic” – politycy stawiają sobie plusy i minusy, a publiczność głosuje, kto wylatuje z gry. Bardzo to niepoważne, ale niestety coraz powszechniejsze. Groźne, bo zakłamane. Życie nie jest tak schematyczne, tak obrzydliwe i tak mydlane, jak to widać w niebieskim okienku, a jednak to okienko większości z nas zastępuje prawdziwe okno i własne oczy.
Opracował: Lodbrok