Adaptacje sceniczne wielkiej literatury mają sens jedynie wtedy, gdy ich teatralny i muzyczny ekwiwalent ma siłę artystycznego wyrazu co najmniej równą treściom wyrażonym w oryginale. Bluesopera „Kuglarze i wisielcy” tego warunku, niestety, nie spełnia. Wiele wątków mocno osadzonych w powieści zostało pominiętych, a wprowadzone zostały zupełnie nowe, w większości niepotrzebnie.

Da się to odczuć głównie w ekspozycji, rozciągniętej na cały pierwszy akt trzyczęściowego spektaklu. Tok narracji spowolniony został zwłaszcza piosenkami, może i smacznymi kąskami literatury buntu, jednakże nie posuwającymi akcji choćby o krok do przodu. Wiadomo, że każdy adaptator równie obszernej powieści musiałby sporo wartościowego materiału o drzucić. Kwestia polega na wyborze i zachowaniu odpowiednich proporcji.

W powieści „Człowiek śmiechu” Wiktor Hugo niemal tyle samo miejsca, co intrydze, poświęca zwięzłemu wykładowi historiozoficznemu o stosunkach i obyczajach Anglii i Europy końca XVII i początku XVIII wieku. Liczne są też odwołania autora do wieków poprzednich bądź współczesnych mu XIX-wiecznych konsekwencji minionych wydarzeń. Treści te siłą faktu są nieobecne w adaptacji — na scenie mamy do czynienia jedynie z wątkiem awanturniczo-romansowym, co jawnie zubaża oryginał powieściowy, a jego autorowi przyprawia gębę.

Najprostszym przykładem daleko posuniętej ingerencji adaptatorskiej jest stworzenie postaci królowej Anny. Hugo jedynie o niej wspomina, jako o kobiecie mało u rodziwej i — co potwierdzają źródła historyczne — niezbyt lotnej. Tymczasem w mózg i usta tej postaci włożył Kaczmarski gros misternych intryg, w rzeczywistości dokonywanych przez jej zausznika, Barkilphedra — tu postaci bardziej deklarującej swoje niecne zamiary, niż czynnej.

Miary zamieszania dopełnia inscenizacja Krzysztofa Zaleskiego. Budzącego grozę samym swoim pojawieniem się urzędnika sądowego (wapendake’a) , który żelazną różdżką dotyka osób doprowadzanych przed oblicze trybunału, w sztuce zastąpił Żelazny Strażnik. Ten sam, który od początku szwendał się po scenie na nikim nie robiąc żadnego wrażenia, nawet gdy zamiast wieszać (patrz tytuł blues-opery) , zadławiał swe ofiary pętlą. Zupełnie niezrozumiałe jest, dlaczego wszyscy zaczęli się go lękać akurat wtedy, gdy zjawił się po Człowieka Śmiechu, Gwynplaine’a.

Ta ostatnia postać, odtworzona przez Mirosława Konarowskiego, jest największym nieporozumieniem spektaklu. Oszpecony i porzucony przez „comprachicos” sierota, linoskoczek i aktor, nagle odzyskuje przywileje para Anglii. Staje wobec równych mu przedstawicieli Izby Lordów. Jego przemówienie w obronie najuboższych tego świata, brzmiałoby zupełnie inaczej, gdyby lordowie byli naprawdę lordami, a nie grupką zniewieściałych dworskich fircyków. I gdyby Gwynplaine nie krył twarzy, i nie kulił się w proszalno-lękliwej pozycji. Gdyby zamiast jakiejś smętnej rany od ucha do ucha miał swój wiecznotrwały uśmiech. Gdyby…

Janusz R. Kowalczyk
„Kuglarze i wisielcy”, blues-opera na motywach powieści Wiktora Hugo „Człowiek śmiechu” w przekładzie Hanny Szumańskiej-Grossowej. Tekst Jacek Kaczmarski, muzyka i instrumentacja Jerzy Satanowski. Scenografia Marek Chowaniec. Kostiumy Irena Biegańska. Reżyseria Krzysztof Zaleski. Prapremiera światowa 29 października. Teatr Nowy w Poznaniu występy w Warszawie 18 i 19 listopada, w cyklu Goście Teatru Dramatycznego.