Jacek Kaczmarski z Two Rocks
Radzę moim studentom, czeladnikom literackim, czytać biografie pisarzy, których podziwiają – zalecam jednak, by opuszczali końcowe rozdziały wspomnianych biografii… opuszczajcie zakończenia… zakończenia biografii”. To cytat z Johna Bartha, z „Opowiadać dalej”, przytoczony przez Josepha Hellera w jego ostatniej, pośmiertnie już wydanej powieści „Portret artysty” (Albatros, wyd. Andrzej Kuryłowicz 2001), cytat ten mógłby być mottem całej książki, która zajmuje się właśnie „zakończeniem biografii”, kresem życia, jako nieprzerwanego wysiłku opowiadania. To opowieść o opowiadaniu i pułapkach związanych z tym – zawodem? powołaniem? przeznaczeniem? – czy tylko pragnieniem zrozumienia samego siebie i odniesienia jednocześnie sukcesu.
Wątki autobiograficzne „Portretu artysty” rzucają się w oczy w sposób oczywisty. Heller odniósł światowy sukces swoją pierwszą powieścią „Paragraf 22”, którego nie powtórzył już żadną z kolejnych książek. Podobnie jak jego bohater, starzejący się pisarz Pota, próbował z humorem stawić czoło sprawom zasadniczym i poważnym. Pisał o rozkładzie rodziny („Coś się stało”), o byciu Żydem w Stanach Zjednoczonych („Gold jak złoto”), o sile i bezsilności sztuki i myślenia na przykładzie Rembrandta i Sokratesa („Namaluj to”), o człowieczeństwie i nieludzkości władzy według biblijnego wątku króla Dawida („Bóg wie”), wreszcie o kryzysie, czy wręcz rozkładzie amerykańskiego snu („Ostatni rozdział, czyli paragraf 22 bis”). Osobiście bardzo cenię jego najmniej chyba znaną książkę, „Nic śmiesznego”, opisującą walkę autora z rzadką i śmiertelną zazwyczaj chorobą polegającą na obumieraniu nerwowych końcówek sterujących pracą wszystkich mięśni ludzkiego organizmu. Heller wyszedł z niej cudem czy może przypadkiem – sam nie wie, czy między jednym a drugim jest jakaś różnica – tak jak cudem czy przypadkiem przeżył II wojnę światową Yossarian, jego literackie alter ego, z „Paragrafu 22”. W mistrzowski i jednocześnie prześmiewczy sposób opisał zdziwienie człowieka, który nagle, za sprawą choroby, uzmysławia sobie, jak skomplikowanym i dziwnie obcym wobec świadomości mechanizmem jest jego własne ciało.
Wszystkie powieści Hellera, i te współczesne, obyczajowe, i te odwołujące się do Biblii i tradycji antycznej, które zyskały mu miano najbardziej europejskiego z amerykańskich pisarzy, łączy głębokie przeświadczenie, że życie jest ponurym żartem; człowiek pragnąc żyć, musi się ,chcąc nie chcąc, z tego żartu śmiać. Pisarz Pota z „Portretu artysty” podobnie jak Heller ma wyostrzony zmysł paradoksu, który jednak pod koniec życia nie ratuje go przed goryczą „zakończenia biografii”. Pragnąłby coś jeszcze napisać, zwieńczyć żywot, coś jeszcze zrozumieć, ale konstatuje, że wszystko już było, wszystko zostało powiedziane, a więc przeżyte, jeśli nie przez niego, to przez innych poprzedzających go nieszczęśników. Nieszczęśników, bowiem nie może być żadnym pocieszeniem fakt, że ci wielcy, pamiętani, ci, którzy odnieśli sukces zamieszkując w historii ludzkiej myśli, „umierali nieszczęśliwi… w literaturze rozpaczy”.
Heller zdaje się nam mówić w swoim literackim testamencie, że do stworzenia Dzieła niezbędna jest swoista niewinność, nieświadomość siebie i świata, właściwa czeladnikowi jubilera z żydowskiej anegdoty, który bez drżenia rąk przecina bezcenny diament, bowiem nie zdaje sobie sprawy z jego wartości. A takiej niewinności stary artysta mieć nie może. Pozostaje mu szyderczy, bolesny rechot z ostatniego autoportretu Rembrandta.
Nadesłał Marcin Perkowski
1.08.2002
Teksty dostępne także w archiwum Rzeczpospolitej On-Line www.rzeczpospolita.pl