Jacek Kaczmarski z Two Rocks

John Grisham jest autorem jedenastu bestsellerów. Prawniczych “dreszczowców”, które pojawiały się na rynku wydawniczym regularnie co roku, nie sprawiając zawodu ani czytelnikom, ani tym bardziej wydawcom, gwarantowały bowiem zarówno godziwą rozrywkę nie obrażającą inteligencji odbiorcy, jak i odpowiedni poziom społecznego zaangażowania autora wobec absurdów i zagrożeń współczesnego państwa prawa. Jako były prawnik umie się niewątpliwie poruszać po jego nieskończonych, przeważnie mrocznych korytarzach.

Bodaj już po trzecim sukcesie (“Raport Pelikana”) dały się słyszeć głosy, że zamiłowanie i talent Grishama do wiarygodnego opowiadania ciekawych historii predestynują go do czegoś więcej, niż produkowania, choćby znakomitych, ale jednak czytadeł. Ponieważ pochodzi z Południa, mówiono nawet o narodzinach pisarza o potencjale Faulknera. Sam autor sugerował, że zanim zabierze się do literatury przez duże L, chciałby zarobić wystarczająco dużo pieniędzy, by móc się jej naprawdę poświęcić bez reszty. Nie znam stanu konta Johna Grishama, ale sądząc po wspomnianych jedenastu pozycjach, z których pięć zostało udanie zekranizowanych, chyba mu się powiodło. Zapewne i on tak uważa, skoro dwunasta książka w jego dorobku, “Pomalowany dom” (Century 2001), w niczym nie przypomina poprzednich – poza przyjemnością z lektury.

Rzecz dzieje się w 1952 roku w południowym stanie Arkansas, gdzie autor spędził dzieciństwo. Fakt, iż narratorem jest siedmioletni chłopiec, sugeruje niezobowiązująco wątki autobiograficzne. Jest to rolnicza i cywilizacyjna prowincja. Bohater i narrator Luke przyznaje, że dopiero z objazdowego kina dowiedział się, że to nie konfederaci wygrali wojnę secesyjną. Jego świat to bezbrzeżne pola bawełny, robotnicy najemni – Meksykanie i “Ludzie z Gór”, surowy Kościół baptystów i traktowane przez całą rodzinę jako święty obowiązek radiowe transmisje z meczów baseballowych. Oraz – w dalekim, ale stale obecnym tle – wojna w Korei, gdzie walczy młody wujek chłopca. Świat prostych, bezwzględnych zasad, morderczej pracy nie przynoszącej kokosów i naiwnych marzeń o kurtce z insygniami ukochanej drużyny Kardynałów. Ale też świat nawiedzany niespodziewanie przez żywioły: tornada i powodzie zagrażające fizycznemu bytowi ludzi, namiętności i instynkty zagrażające ich duszom. “Jako baptystom nigdy nie brakowało nam grzechów, które by nas prześladowały”, powiada Luke z zaskakującą u siedmiolatka dojrzałością.

Ale też jest to wspomnienie. Wspomnienie z wieku dojrzewania do odpowiedzialności za siebie i innych, do obcowania z miłością, nienawiścią i tragedią. Faulknera tu niewiele, może z jego wczesnych opowiadań albo z “Koniokradów”; Grisham odwołuje się raczej do “matki wszystkich amerykańskich powieści” – “Przygód Hucka” Twaina, przychodzi na myśl “Buszujący w zbożu” Salingera, czuć atmosferę rodem z Caldwella czy Steinbecka. Słowem-kluczem “Pomalowanego domu” jest “sekret”. Postępowanie dorosłych, sprzeczne z głoszonymi przez nich nakazami wiary, jest sekretem świata powierzanym siedmioletniemu chłopcu dzień po dniu. Ciężar zbieranej od świtu do nocy bawełny jest niczym w porównaniu z ciężarem tajemnic: własnych i cudzych.

Prawa boskie porządkują bawełniany kosmos: łamanie ich, obchodzenie kłamstwem lub milczeniem pozwala ludziom w nim przetrwać.

Czy to jest literatura przez duże L? Ci, którzy twierdzą, że prozę dyskwalifikuje fakt czytania jej z zaciekawieniem i przyjemnością (a takich nie brakuje), z pewnością orzekną, że nie.

Nadesłał Marcin Perkowski

07.03.2001

Teksty dostępne także w archiwum Rzeczpospolitej On-Line www.rzeczpospolita.pl