W pięć lat od dnia, w którym rozpoczęła się zbrojna inwazja Armii Czerwonej na Afganistan, pomimo ogromnej przewagi technicznej wojsk sowieckich oraz stosowania wypróbowanych gdzie indziej metod zastępowania autentycznych struktur administracyjnych – marionetkowymi, ponad trzy czwarte terenu zaatakowanego państwa kontrolują oddziały wyzwoleńcze partyzantów siedmiu afgańskich partii. Nie porównujcie walczących tu ludzi z Czechami czy Węgrami – powiedział jeden z przywódców ruchu oporu, komandor Wardak – to nie jest po prostu opór, to święta wojna, to daje nam siłę, której oni nigdy nie mieli. Tymczasem przebieg tej wojny nakazuje agresorom i obrońcom tworzenie nowych frontów.
Rosjanie zrozumieli, że zwycięstwo w czysto militarnym sensie nie jest możliwe. Afganie przekonali się, że utrzymanie terytorium, na którym nie istnieją już żadne objawy normalnego życia nie jest zwycięstwem. Pierwsi zatem postawili na długofalową kampanię wyniszczania gospodarki okupowanego kraju, zniechęcenia ludzi, zmuszenia ich do ucieczki, a przede wszystkim szkolenia setek i tysięcy młodych na terenie Związku Radzieckiego. Drudzy usiłują zorganizować w ramach możliwości cywilne życie społeczeństwa na terenach kontrolowanych przez partyzantkę, a więc administrację, szkoły, punkty opieki medycznej, komunikację i przede wszystkim gospodarkę rolną. Bowiem. jak stwierdzają europejskie organizacje zajmujące się pomocą dla afgańskiego ruchu oporu, dziesięć regionów stanowiących czwartą część kraju, zagrożonych jest klęską głodu. Sowieckie helikoptery niszczą zbiory, oddziały wojskowe pacyfikują całe wsie zabijając na miejscu każdego podejrzanego o współpracę z partyzantką, a więc w praktyce każdego zdolnego do noszenia broni.
W jednej z publikacji estońskiego samizdatu zamieszczono wywiad z żołnierzem, który odbył służbę wojskową w Afganistanie w latach 81-82. Jego opis praktyk pacyfikacyjnych sprowadza się do strzelania na oślep zza każdego węgła wiejskiej chaty. Tego rodzaju akcje powodują nierzadko przypływ paniki i wyludnienie całych obszarów bronionych przez partyzantów, pozbawiając ich niezbędnego zaplecza. Uprawiający rolę opowiadają, że praca ich z roku na rok: staje się coraz cięższa. Niektórzy wyruszają w pole po zmroku aby uniknąć ataków z powietrza. Wspominają plony i prace sprzed wojny, gdy stada ich nie, były dziesiątkowane pokładową bronią maszynową a ziemia dawała czterokrotnie więcej zboża niż obecnie. Ci którzy pozostali, twierdzą, że nie oddadzą ziemi komunistom nawet za cenę życia. Praca oświatowa odbywa się również w warunkach polowych. Ponad 90% ludności wiejskiej kojarzy sobie szkołę wyłącznie z nawracaniem dzieci z islamu na komunizm. Wspomniany już komandor Wardak, planujący otwarcie 25 szkół w nowym roku, szkół, gdzie na głos helikopterowego silnika dzieci kryją się w okopach, mówi, że daleko ważniejsze jest zbudowanie jednej szkoły niż zniszczenie sowieckiego czołgu.
To czego chcą Rosjanie to zmuszenie ludzi do poddania się, do ucieczki. Alternatywą jest organizacja normalnego choć kryjącego się przed przemocą, społeczeństwa. Akcja szczepień przeciwko szerzącym się chorobom, pomoc lekarska dzieciom. wśród których gwałtownie wzrasta śmiertelność, tzw. „ośli ekspres” zapewniający listowną komunikację, między innymi z rodzinami w pakistańskich obozach uchodźców, to przedsięwzięcia tyleż niezbędne, co imponujące, mające udowodnić zachodniej opinii publicznej wolę i możliwości ruchu oporu. Budowa szpitala w połowie wkopanego w górskie zbocze, gdzie pracować mają lekarze z francuskiej agencji „Coeur du Monde”, czy rozdawanie pieniędzy w głodujących regionach ludziom, którzy mogą za nie nabyć żywność w zasobniejszych osiedlach, to jednak bardziej fragment niezbędnej obecnie działalności ruchu oporu.
Nawet gdybyśmy mieli wystarczającą ilość pieniędzy, nie kupimy tego co nie istnieje – stwierdza komandor Wardak. Prace nad budową cywilnego życia afgańskich obywateli wymagają wsparcia i ochrony wojskowej, a te niemożliwe są bez koordynacji poszczególnych grup partyzanckich. Tymczasem od początku wojny trwa rywalizacja pomiędzy siedmioma głównymi partiami politycznymi prowadzącymi walkę, i choć lata przyniosły ze sobą naturalną selekcję wśród walczących, którzy wiedzą już, że nie wystarczy wierzyć, że ALLACH skieruje ich kule tam gdzie trzeba, nadal nie istnieje sprawny mechanizm współpracy między ugrupowaniami. Zazdrosne o swoje niezależne od siebie powiązania z Zachodem, trwają w swych regionach i prowincjach, nastawiając się raczej na przeżycie niż na realną kontrofensywę. Pomoc ze świata nadchodzi w różnych formach: od pieniędzy na broń do ołówków i książek dla uczących się dzieci. Powszechna jest opinia, że Zachód powinien położyć większy nacisk na pomoc dla tych, którzy chcą zostać w Afganistanie i walczyć, gdyż wspieranie moralne i materialne uchodźców mimowolnie działa na korzyść sowieckiego okupanta.
Perspektywy są mgliste. Przebąkuje się o porozumieniu między sowietami a Iranem w sprawie utworzenia autentycznej republiki w górzystym regionie Harawadżat, zamieszkałym przez afgańskich szyitów. W szkołach organizowanych przez komandora Wardaka przekazuje się młodzieży historyczną wiedzę o niepodległościowych walkach ich narodu i wolę kontynuowania ich dzisiaj. Z kolei z relacji estońskiego żołnierza wynika, że morale Armii Czerwonej jest niskie, straty sięgają 20.000 zabitych, konflikt z szeregowcami z azjatyckich republik częste, kontakty z marionetkową armią afgańską żadne. Wraz z tym, co zostało już powiedziane rysuje się przytłaczający obraz. zniszczenia kraju i setek tysięcy ludzkich istnień jako rezultat pięciu lat sowieckiej „obrony niepodległości Afganistanu”.
Jacek Kaczmarski
Materiał ten ukazał się również w podziemnym solidarnościowym piśmie – Walka (Pismo polityczno – społeczne Solidarności Walczącej) nr 2, Wrocław, marzec-kwiecień 1985. Felieton odnalazł i opracował lodbrok.