Jacek Kaczmarski z Two Rocks
Dyskusja o tym, czym w naszych rozpędzonych czasach ma być literatura: uczestnikiem pędu czy ostoją stałości, lustrem przemian czy magazynem tego, co niezmienne, wymiarem uniwersalnej sprawiedliwości czy tylko subiektywnym, zdystansowanym świadkiem – nie zastąpi samej literatury. W tym sensie ma rację Marcel Reich-Ranicki wypominając polskiej prozie zaściankowość, eskapizm, łatwe założenie z góry, że „nasza chata z kraja”.
Z jednej strony, pragniemy uznania nas za obywateli współczesnego świata, z drugiej, niespecjalnie się nim interesujemy: lekceważymy zachodzące w nim nieustannie procesy, boimy się go lub oskarżamy o niedostrzeganie naszego unikatowego piękna. Podświadomie wciąż wybieramy „dumne wygnanie”.
Inaczej u naszych sąsiadów. Czy to kwestia braku kompleksów, czy raczej umiejętność przekucia kompleksów w wartości literackie? Inna sprawa, że przykłady, którymi się posłużę – Wasilij Aksionow i Josef Szkvorecky – to przykłady literatury emigracyjnej. Cóż, wiemy z własnej historii, że z oddali widać i więcej i, paradoksalnie, lepiej.
Aksionow ma ostatnio w Polsce dobrą passę. Wydawnictwo Amber udostępnia nam zarówno „Moskiewską sagę”, „Nowy słodki styl”, „Oparzenie”, jak i „Wyspę Krym”. Wyrabia pisarzowi markę wybitnego. Niewątpliwie jest on obdarzony epickim zacięciem, prawdziwie rosyjską odwagą zmierzenia się z historią i współczesnością, bułhakowowskim poczuciem humoru i absurdu, tołstojowskim rozmachem. Ale to też jest jego problem. Trochę tego za dużo. „Saga…” nosi w sobie grzech pierworodny tego, czym miała być początkowo – scenariusza filmowego przeznaczonego na amerykański rynek. Czyta się ją więc dobrze, ale nie dowiadujemy się niczego, czego byśmy już nie wiedzieli o ponurych i absurdalnych losach rosyjskiej inteligencji w sowieckim systemie. „Nowy słodki styl”, ambitna próba zmierzenia się z chaosem naszych czasów, to właściwie surrealistyczny poemat o strukturze programu telewizyjnego. Aksionow zgiełk świata opisuje zgiełkiem literatury. Nazbyt, moim zdaniem, efektownie, by nie rzec – efekciarsko.
Tymczasem Josef Szkvorecky, pisarz czeski mieszkający w Kanadzie, podchodzi do tego samego wielkiego zadania zupełnie inaczej. Skupia się na ludziach, na „szwejkach naszych czasów”, a nie na samych czasach. Uzyskuje przez to efekt intymny i epicki zarazem. Już w „Inżynierach ludzkich dusz” z końca lat 70. z powodzeniem stworzył kronikę czeskich przypadków od II wojny światowej, przez bezsensy komunizmu po współczesność, nie ocierając się nawet o publicystykę. Jego technika przypomina głośny film Altmana „Na skróty”. Równolegle prowadzone historie wielu ludzi, których wzajemne powiązania i uwikłania (lub ich brak) wychodzą na jaw nieomal przypadkiem, w miarę zagłębiania się w lekturę. Przy czym przeszłość i teraźniejszość istnieją tu na jednym, tym samym planie: przeszłość może być powodem tego, co się zdarza teraz, ale i to, co się właśnie zdarza – przywołuje ten a nie inny fragment przeszłości.
Podobną technikę zastosował Szkvorecky w „Narzeczonej z Teksasu”, wydanej na Zachodzie na początku lat 90. Autentyczne dzieje czeskiego oddziału walczącego w amerykańskiej wojnie secesyjnej po stronie Północy są w istocie mozaiką ludzkich losów łączących Stary Kontynent z Nowym, przeszłość z przyszłością: wszak dla europejskich emigrantów Ameryka była mitem przyszłości. Tożsamość Ameryki to przecież w znacznym stopniu tożsamość jej europejskich źródeł i korzeni.
Kiedy czyta się Szkvoreckiego, z jego klimatem kojarzącym się i z Haszkiem, i z Hrabalem, i z nastrojem wczesnych filmów Formana, z „Pociągami pod specjalnym nadzorem” Mencla, żal bierze, że z naszych polskich losów, nie mniej powikłanych – i tragicznych, i po ludzku śmiesznych – nikt nie utkał podobnej mozaiki. U Szkvoreckiego konkret zamienia się w mit. W naszej literaturze mit wciąż zastępuje konkret.
A to, że te ważne i piękne książki, obecne we wszystkich księgarniach od Nowego Jorku do Perth, nie zostały jeszcze wydane po polsku, to wielkie zaniedbanie, istotna zaległość naszego rynku wydawniczego.
Nadesłał Marcin Perkowski
07.04.2002
Teksty dostępne także w archiwum Rzeczpospolitej On-Line www.rzeczpospolita.pl