Wywiad przeprowadzony dla gazetki szkolnej „Wola Ludu” (wydawanej w LO przy ul. Sasina) z Jackiem Kaczmarskim. Wywiad odbył się w zaciszu salonu w Domu Nałkowskich 10 stycznia 1997 r.
Czy nie myślał pan kiedyś, żeby skończyć, że ma pan w którymś momencie dosyć, bo jednak napisanie, ponad 800 tekstów to spory dorobek?
Zdecydowanie mam dość. Wielokrotnie myślałem, że skończę. Wyjazd do Australii byłby takim najbardziej klasycznym zakończeniem. A jednak się okazuje, że się nie nauczyłem mówić „nie”, przynajmniej raz na jakiś czas pojawia się jakaś okazja, czy jakby rodzaj nacisku, presji czy by do Polski nie wrócić, ale nie na długo. I muszę powiedzieć, że przez to, że przez półtora roku nie miałem gitary w ręku, nie śpiewałem, zajmowałem się domem czy lekturą, pisaniem książek, to teraz mi się śpiewa z ogromną przyjemnością. Odpocząłem i już nie mam wstrętu do własnych utworów.
Pan gra odwrotnie na gitarze. To znaczy, pan gra prawą ręką łapiąc chwyty a lewą uderza struny. Czy ciężko było się nauczyć tej techniki gry?
Ja tego nie nauczyłem się celowo. Wziąłem z wątpliwości po prostu gitarę za pierwszym razem w ten sposób i tak już zostało.
Czy może pan ocenić czy w ten sposób trudniej się gra, czy łatwiej?
No, mi się gra łatwiej, natomiast, nie przepuszczam żeby ktokolwiek potrafił ocenić to, kto gra normalnie. Ja zresztą teraz nie umiałbym się nauczyć grać na odwrót, to znaczy normalnie.
Czy pan wraca do Polski, czy do Australii?
No nie! Ja mam dom w Australii, ja mam tam rodzinę, żonę, dzieci. Ale to też z drugiej strony – nie wiem. Ja się w ogóle nad tym nie zastanawiałem. Ja się czuję wszędzie u siebie, także w Polsce. W końcu mieszkałem w bardzo wielu miastach na świecie. W momencie kiedy przyjeżdżam do znajomych do Paryża to się też czuje jak u siebie. W Monachium mam pierwszą żonę i syna i też przyjeżdżam jak do siebie.
W dalszej luźnej rozmowie padło pytanie, który z koncertów Jacek Kaczmarski pamięta najlepiej.
(…) też Australijskie wspomnienie. Po koncercie podszedł do mnie jakiś działacz polonijny. Też starszy pan. Dla odmiany bardzo gorącą uścisnął mi dłoń i powiedział: „Jestem dumny, dumny panie Kaczmarkiewicz, ponieważ pańskie nazwisko jest tu powszechnie znane”.
Jest pana mało w telewizji!
Ktoś mi powiedział, że jestem bezustannie w telewizji.
To znaczy, że jest więcej o panu niż z pana udziałem.
To jest fakt, że z jednej strony mnie bardzo chętnie zapraszają wszystkie panie redaktorki, bo mówią, że ja mam gadane, czyli ja bym zapełnił miejsce antenowe. Z drugiej strony telewizja niechętnie rejestruje moje koncerty, bo uważają, że moja twórczość nie nadaje się do pokazywania w telewizji, bo to jest za trudne. To znaczy, to jest za trudne dla tych redaktorów, którzy uważają, że to nie jest dla publiczności telewizyjnej. Brałem udział w takiej audycji w TV POLONIA i rozmawiający ze mną redaktor poprosił, żebym coś zaśpiewał. Ja zaśpiewałem piosenkę z najnowszego programu „Karnawał w Wiktorii”. To jest taka lista polityczna śpiewana w stylu Grzesiuka. Lista polskich polityków przedstawiona tak na jaw, bez sztuczności. I on tego uważnie wysłuchał i zapytał: „Czy ma po tym rozumieć, że pan już się nie zajmuje polityką”.
Dziękuję za rozmowę
10 I 1997
http://www.wirtualny.wolomin.net.pl